Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

Stanisław Szczepański
Idziemy do Boga!

Dla mnie ksiądz Jan Zieja, to jeden z najważniejszych tematów, z jakimi w czasie całego życia miałem styczność. To rzecz święta. Tak jak Powstanie Warszawskie, Armia Krajowa, Katyń, Monte Cassino. To, co teraz piszę, z cała pewnością jest zrozumiałe dla każdego przedstawiciela mojego pokolenia. Wzrastaliśmy w klimacie niedopowiedzianych, mówionych szeptem i nie do końca, a tak do końca wyczuwanych spraw.

Przykład Powstania Warszawskiego jest szczególnie dobry. Od mego śp. Taty, Józefa Szczepańskiego, wielokrotnie słyszałem o księdzu Janie jako legendarnym uczestniku Powstania. Nie wiem, skąd mój Tato czerpał wiedzę o księdzu Ziei z tamtego okresu, wiem tylko, że ksiądz Zieja podarował memu Tacie egzemplarz swego Katechizmu (wydanego w 1949 roku) z dedykacją, w której zaznaczył udział mego Taty w tworzeniu dzieła. Mój Tato - mieszkaniec Słupska od 1945 roku - księdza Jana Zieję poznał w Słupsku. Odwiedzał też księdza Jana w Warszawie, gdy był w kościele sióstr Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu. Wielokrotnie Tato mówił, że aż trudno mu samemu patrzeć na tę dedykację, bo co tam za udział. Jako fotograf po prostu zrobiłem dwie czy trzy reprodukcje. O jednej wizycie w Warszawie, Tato kiedyś powiedział mi jakoś specjalnie. Tato wiele mówił mi takich rzeczy, których nie mówił nikomu. W tej sprawie powiedział, że ksiądz Jan Zieja nie tylko bardzo się ucieszył jego przyjazdem (z moich obserwacji z końcowych lat życia ks. Jana Ziei niezbicie wynika, że bardzo żywo i z wielką sympatią odnosił się do wszystkiego i wszystkich mających jakikolwiek związek ze Słupskiem; do ostatnich dni opiekował się osobami ze Słupska, które mieszkały, jak i on, u sióstr Urszulanek przy ul. Wiślanej w Warszawie), ale po posadzeniu go na krześle, sam obok ukląkł. Po wielu latach mnie również zaskoczyło niezwykłe potraktowanie ze strony ks. Jana Ziei. Co to było i jak było - zachowam dla siebie.

Moja wiedza o księdzu Janie Ziei mogłaby być podzielona na trzy części: to, co usłyszałem w domu (w tym są i wydarzenia, w których uczestniczyłem, ale nie mam pewności, czy sam zapamiętałem, czy zostało to utrwalone w mojej jaźni przez rodzinne opowiadania), wspomnienia z wizyt u księdza w Warszawie w ostatnich latach jego życia oraz to, co o księdzu przeczytałem.

Szkicowo podam, co wyniosłem z domu. Tato zawsze mówił, że ksiądz Zieja nigdy "nie wyrywał się" do zabierania głosu. Do pouczania. Gdy toczyła się jakaś debata, wsłuchiwał się we wszystkie wystąpienia. Głos zabierał zawsze na końcu. A wówczas, to wszyscy jego słuchali z największą uwagą. Tato mówił, jak każdą podarowaną przez parafian rzecz, ksiądz Zieja natychmiast przekazywał innym. Pamiętam, jak mówił o ciepłym płaszczu, którym obdarowano go przed zimą. Tato mówił, że w pewnym momencie ksiądz Zieja zaskoczył wszystkich zgromadzonych w kościele (był to kościół Św. Ottona w Słupsku) prośbą, aby nie dawali datków tym, którzy pod kościołem żebrzą. Ksiądz to uzasadnił. Powiedział, że zorganizował dla tych ludzi kuchnie. Ze wielokrotnie od niej zapraszał i że ani jedna osoba nie przyszła. W tym samym czasie ksiądz Zieja zarządził, że nie wolno zbierać datków w czasie Mszy św. na tacę. Powiedział, że kościół rzeczywiście ma potrzeby, ale nie w kościele to ma się odbywać, ale po Mszy, przed kościołem. Odtąd ustawiona była przed świątynią puszka, do której wierni wrzucali pieniądze. Ksiądz Jan Zieja położył wielkie zasługi w organizowaniu polskiego życia w Słupsku. Z tego, co wiem, olbrzymią rolę odegrały sprowadzone przez niego do Słupska siostry urszulanki. Choćby przez prowadzoną dla mieszkańców kuchnię. Pamiętam tramwajarzy biorących z tej kuchni posiłki, pamiętam bardzo wielu ludzi, dla których ta kuchnia była podstawą bytowania. Mieszkający w tym czasie w Słupsku Niemcy też z niej korzystali. Komunistyczny Słupsk skutecznie ograniczył działania urszulanek. Pamiętam ks. Jana Zieję na terenie Domu Matki i Dziecka, który założył przy ul. Profesora Lotha (zdaje się, że dom ten w jakiejś formie nadal funkcjonuje) i pamiętam, że raz jako małe dziecko ubrany w komeżkę byłem przy ołtarzu, przy którym Mszę św. sprawował ks. Jan Zieja. To było - głęboko jestem o tym przekonany, choć zupełnie nie wiem dlaczego - w kościele Św. Rodziny przy ulicy Grottgera. Pamiętam, że w domu naszym były zdjęcia ks. Ziei. Niektóre z nich "mam w oczach". Na przykład to z pogrzebu żołnierzy Powstania Warszawskiego, na dzisiejszym Placu Powstańców Warszawskich. Dla mnie rzeczą świętą jest wzniesiony tam pomnik. Pierwszy pomnik Powstania Warszawskiego. Pamiętam, jak go w czasach komunistycznych retuszowano. Pamiętam, że zawsze, mimo, że o Powstaniu mówiono głośno tak źle, 1 sierpnia zawsze płonęły przy nim światełka i leżały kwiaty. Szczególne wzruszenie było moim udziałem, gdy będąc przez cały 1981 rok w Libii otrzymałem tam wydaną w Warszawie gazetę z historią pomnika Powstania Warszawskiego w Słupsku. Bo już było wolno. Nie wiem dlaczego sam zawsze mówiłem, że słupski pomnik został zbudowany z cegieł przywiezionych "z płonącej jeszcze Warszawy". Wiem natomiast, że inicjatorem budowy pomnika był ks. Jan Zieja. A o nazwie placu, na którym stoi, wiem dokładnie, co ksiądz Zieja powiedział. Wiem dzięki memu Tacie. Była Msza św. polowa na placu. Chowano na nim Powstańców. Ksiądz Jan Zieja od ołtarza - jak podkreślał mój Tato - wygłosił te ważne słowa: "Tego placu nie nazywajmy Placem Powstania Warszawskiego. Idą czasy, gdy o Powstaniu Warszawskim będą różnie mówić. Będą mówić źle. Zmienią nazwę na inną. Ten plac nazwijmy Placem Powstańców Warszawskich".

Ktoś, kto był uczestnikiem Powstania Warszawskiego, opowiadał w naszym domu, że ksiądz Jan Zieja osobiście przenosił rannych, nierzadko z pola ostrzału. O tym, że był kapelanem Szarych Szeregów dowiedziałem się "z książek".

Teraz - również szkicowo - podam to, czego dowiedziałem się z lektur. Przede wszystkim o dzieciństwie ks. Jana. On sam o nim napisał. Jego tekst jest w zbiorze wspomnień matek kapłanów. Robi wielkie wrażenie. Pomijając to, co pokazała TVP i co czasem znaleźć można w prasie, na szczególną uwagę zasługuje książka pana redaktora Jacka Moskwy, na którą składają się wypowiedzi ks. Jana Ziei. Znakomita, wspaniała książka. Wierna. Prawdziwa. Czytając ją, cały czas słyszałem głos ks. Ziei. Pan redaktor wiernie zachował sposób mówienia księdza. Dziś już nie wiem, o których rzeczach dowiedziałem się z tej książki, a o których wiedziałem już wcześniej. O związkach z podwarszawskimi Laskami, z twórcami Lasek. O związkach ze zgromadzeniem sióstr Urszulanek w ogóle, z księdzem Prymasem Tysiąclecia jeszcze sprzed 1939 roku (bo, że gdy ks. prymas kardynał Wyszyński był więziony, to ks. Jan Zieja był zesłany na odosobnienie pod Zakopane, to wiedziałem jeszcze w latach pięćdziesiątych; w tym też czasie usłyszałem, że ks. Zieja był spowiednikiem ks. prymasa, ale brak mi na ten temat potwierdzenia), o oddziaływaniu ks. Jana na ruch wiciowy, o związkach z Pińskiem (z własnych obserwacji wiem, że ks. Zieja Pińsk wspominał niemal tak gorąco, jak Słupsk ), o zamiarze podróży do Indii - i tak dalej. Ale z całą pewnością wiem, że to tylko z książki redaktora Moskwy dowiedziałem się o spowiadaniu przez ks. Jana Zieję niemieckich żołnierzy. Zrobiło to na mnie olbrzymie wrażenie. Takie porównywalne w swej mocy z tym, jakiego doznałem słuchając kazania w jednym z rzeszowskich kościołów: Powstanie Warszawskie. Jakieś piwniczne korytarze, w których leżą ranni. Głęboki półmrok. Kapłan idzie od jednego rannego do drugiego i spowiada. Nachyla się nad kolejnym. Ten nic nie mówi, nie porusza się. Ktoś położył strąconą z cokołu figurę Chrystusa...

Wiem, że piszę niedobrze, chaotycznie. Że wiele w tym spraw zbytecznych, że lepiej byłoby, gdybym opisał dokładnie to, co wiem na sto procent. Na przykład, jak urządzone było wnętrze mieszkania ks. Jana Ziei przy Wiślanej, jak wyglądały moje wizyty, jaki był przebieg rozmów, kogo u ks. Jana spotykałem, co mówił o swoich kontaktach z Jackiem Kuroniem - i tak dalej. Jestem w takim okresie swego życia, w którym nie mogę takiego materiału złożyć. Bo taki wymagałby dużo więcej czasu. Pokrótce więc naszkicuję to, co zapamiętałem z moich wizyt u ks. Jana Ziei w trzech ostatnich latach Jego życia. Bywając u niego słuchałem tego, co mówił sam, a poza tym o różne sprawy dopytywałem. Sam ksiądz Zieja mówił o dokonaniu przez siebie wyboru drogi życiowej. Powracał do tej opowieści kilkakrotnie. Mówił bardzo obrazowo. Słuchając widziałem Sandomierz i żołnierza, który zapraszał go do koszar. "Bracie, ja inną drogę wybrałem" - ksiądz Zieja przytaczając tamte słowa, wypowiadał je z wielką mocą, z jakby nowym, niezłomnym postanowieniem. Wracał do Sandomierza. I bardzo mocno go rysował.

Pamiętam też, jak mówił o swojej chęci udania się do Indii i roli swej Matki w tym, że nie pojechał. Myślę, że ksiądz Zieja cały czas to przeżywał, że było mu smutno iż - dla szlachetnych wprawdzie celów - zawiódł oczekiwania swojej Matki (nie pamiętam, czy w jego wypowiedzi było coś, co pozwoliłoby mi napisać, że dla celów, których jego Mama nie rozumiała). Chyba w jakimś stopniu czuł potrzebę mówienia o tym, wyjaśniania swoich intencji, ale bez chęci usprawiedliwiania się.

Pytałem kiedyś księdza Zieję o ocenę ruchu wiciowego. Nie spodziewałem się, że usłyszę od niego tak wiele dobrych słów o działaczach "Wici". Ksiądz Zieja powiedział mi o tym, jak skierowany przez Episkopat Polski z ruchem wiciowym się zetknął. I jak w wyniku tego spotkania wiciowa młodzież poszła ku katolicyzmowi. W jakiś czas po tej rozmowie miałem możliwość spytania panią Hannę Chorążynę, działaczkę powojennego PSL (Mikołajczyka), o omawiany okres życia ks. Jana Ziei. Nie tylko potwierdziła wszystko, ale wskazała, że tego wielkiego dzieła dokonał właśnie ks. Jan Zieja.

Na domu sióstr Urszulanek w Warszawie uczyniono płaskorzeźbę upamiętniającą fakt, że to właśnie tu przed odlotem na konklawe, które wybrało kardynała Wojtyłę na papieża , krakowski metropolita nocował. Spytałem księdza Zieję, o spotkanie z księdzem kardynałem. Dla mnie było oczywiste, że się spotkali. Dwie tak wielkie, z grona największych, postaci. Byli w jednym domu. Reakcja ks. Ziei na moje pytanie była najszczerszym zdziwieniem. Jak to, ja prosty ksiądz, miałem się spotykać z przyszłym Ojcem Świętym?

Ksiądz Jan Zieja był absolutnym mistrzem w skupianiu się. W lot chwytał rzecz najważniejszą i nie rozpraszał się. Nie rozdrabniał. Miałem tego wiele przykładów.

Pamiętam moją ostatnią wizytę u księdza Jana Ziei. Gdy wszedłem, jadł właśnie jakiś posiłek. Chyba śniadanie. Niezwykle skromne i proste. Było to w kuchence znajdującej się obok pokoju, w którym mieszkał. Stół przyktyty był ceratowym obrusem, przed Nim płaski talerz, obok nóż, a nad talerzem na ceracie ułożony święty obrazek. O czymś księdzu opowiadałem, on słuchał, czasem sięgał po kęs chleba i co chwilę powtarzał IDZIEMY DO BOGA. Wtedy nie wiedziałem, czemu tak mówi. Za dwa, trzy tygodnie, przyszła wiadomość, że zakończył życie.

Książkę redaktora Jacka Moskwy przeczytałem po śmierci ks. Ziei. Rzeczywiście, czytając, miałem wrażenie, że słyszę głos księdza. Wielka to zasługa redaktora, że tak dokładnie to oddał. I tego, że ksiądz Zieja opowiadając, opowiadania nie zmieniał. W książce znalazłem wiele fragmentów, które już znałem z wcześniejszego słuchania. Pisząc o tym dziś, 8 lipca 2005 roku, postanowiłem sięgnąć do tej książki i sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest, jak mi się wydaje. A wydaje mi się, że pan Jacek Moskwa w książce też napisał o tym, że ksiądz Jan Zieja przy końcu swego życia powtarzał: IDZIEMY DO BOGA.


Stanisław Szczepański. "Moje wspomnienia o ks. Ziei". Maszynopis.

Koszalin 2005 | www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek