Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

Władysław Bartoszewski
On mi powiedział, żebym się nie bał...

Panie profesorze, czy wychodząc z obozu, nienawidził pan swoich prześladowców?

Tak. Nienawidziłem ich od chwili, kiedy weszli do Warszawy w 1939 roku. A to, co zobaczyłem w obozie, spotęgowało uczucie nienawiści.

I co to jest nienawiść, Panie Profesorze?

Pewność, że musi przyjść czas odwetu. Ale na szczęście, kierowany humanistycznym wychowaniem wyniesionym z przedwojennego gimnazjum i liceum, szukałem kogoś mądrego, kto pomógłby mi się uporać z uczuciem nienawiści. Moimi mistrzami stali się Zofia Kossak, znana każdemu w moim pokoleniu pisarka, z którą spotkałem się w lecie 1942, oraz ksiądz Jan Zieja. Za ich sprawą zacząłem się angażować przede wszystkim w pomoc najbardziej potrzebującym. A najbardziej nieszczęśliwymi, obok więźniów politycznych, którym też pomagałem w ramach komórki więziennej Delegatury Rządu RP na kraj, byli prześladowani, a potem mordowani Żydzi. Stałem się jesienią 1942 jednym ze współzałożycieli Tymczasowego Komitetu, a później Rady Pomocy Żydom, instytucji, która weszła do historii pod kryptonimem Żegota.

 

"O wojnie". Rozmawiali: Katarzyna Janowska i Piotr Mucharski. Wywiad jest zapisem odcinka "Rozmów na koniec wieku", wyemitowanego przez PR I TVP. "Tygodnik Powszechny" 39/1999


Pomocna oczywiście okazała się i formacja, w jakiej dojrzewałem, i ludzie, których miałem szczęście spotkać. Byliśmy wychowywani w przywiązaniu do państwa polskiego, które było wielką wartością, w poczuciu interesu społecznego, aczkolwiek w oderwaniu od jakiegoś tokowania o ojczyźnie. Nie przypominam sobie na przykład, żebym w latach szkolnych w rozmowie z jakimś kolegą użył słowa "ojczyzna". Stuknąłby się w czoło. O czymś takim się nie mówiło, to było oczywistością. Darem losu było, że moimi nauczycielami w gimnazjum byli tacy księża, jak Roman Archutowski czy Julian Chruścicki, a potem nauczycielem w innym sensie, pozaszkolnym - Jan Zieja. Bo nie tylko nauczyli mnie, co jest w życiu cenne, ale pomogli i w taki sposób, że w trudnych momentach do podjęcia właściwej decyzji wystarczyło zastanowić się, co oni by zrobili w tej sytuacji.


"Pół wieku w teczkach opisane". Opowieści prof. Władysława Bartoszewskiego wysłuchał Krzysztof Burnetko. "Tygodnik Powszechny" 41/2002


Marian Turski: A jak pan trafił do Żegoty?

Władysław Bartoszewski: Ja zostałem, jak wspomniałem, delegowany przez FOP, a z FOP zetknąłem się przez Karskiego w sierpniu 1942 r. i wtedy to Zofia Kossak zaproponowała mi udział w akcji pomocy Żydom. Chciałbym tu zaznaczyć, ze na motywacje moich działań, jako gorącego katolika, miał wpływ mój ówczesny spowiednik, 45-letni wówczas ks. Jan Zieja. On mi powiedział, żebym się nie bał i żebym pomagał ludziom i że to byłaby forma mojej wdzięczności Panu Bogu za to, że mnie wyprowadził z Oświęcimia.


Rozmawiał Marian Turski. "Polityka" 47/2002


Koszalin 2005 | www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek