Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

Jacek Moskwa
Świadek Dobrej Nowiny


Umarł Ojciec Jan Zieja. Ostatnimi laty niecierpliwił się coraz bardziej osamotniony i pełen tęsknoty. "Idziemy do Boga" - tak żegnał się od dawna z najbliższymi. Miałem szczęście i zaszczyt pisać z nim jego ostatnią książkę: wspomnienia wydane potem przez paryskie wydawnictwo księży pallotynów "Editions du Dialogue". Cieszył się nią bardzo, ale źle już znosił, gdy mu ją głośno czytano; wróciły wojenne koszmary życia uwikłanego w polską historię.

Pożegnanie Ojca Jana odbyło się z ceremoniałem najwyższej klasy. Mszę św. żałobną odprawił Prymas Polski w obecności Prezydenta Rzeczypospolitej. Były sztandary Armii Krajowej i wojskowa warta. Najbardziej wymowny był jednak milczący - jak sobie zastrzegał w testamencie - pogrzeb na cmentarzu w podwarszawskich Laskach. Pochowany został w grobie matki - wiejskiej gospodyni z Opoczyńskiego.

Bo przecież wielkość Ojca Ziei nie na tym polegała, że był kapelanem Szarych Szeregów i Komendy Głównej AK, a jeszcze wcześniej - oddziałów walczących w latach 1920 i 1939. Nawet nie na tym, że był złotoustym kaznodzieją i nawrócił Jerzego Zawieyskiego. Nie na tym również, że uosabiał tych kapłanów polskich, którzy nie ugięli się przed komunizmem: wbrew stanowisku biskupów, potępił publicznie internowanie prymasa Wyszyńskiego, w połowie lat siedemdziesiątych upomniał się o prawa Litwinów, Białorusinów i Ukraińców, a zaraz potem współtworzył Komitet Obrony Robotników i aktywnie w nim działał.

Tytuł do jego wspomnień nie mógłby być trafniejszy: "Życie Ewangelią". Ksiądz Zieja należał do nielicznych ludzi nie tylko czytających, ale naprawdę żyjących Dobrą Nowiną.

Najdoskonalszy był ponoć na tej drodze święty Franciszek z Asyżu, a ksiądz Jan Zieja zawędrował gdzieś bardzo blisko tego ideału. Kilkadziesiąt lat temu nie wstąpił do kapucynów, bo dla siebie samych gotowali zupę na mięsie, a dla biednych chudą - nie okraszoną. Przed wojną jako duszpasterz w Radomiu i Zakroczymiu (powinno być: Zawichoście - dop. red.), odmawiał przyjmowania pieniędzy za posługi religijne. W 1920 roku, jako kapelan frontowy, widząc okropności wojny doszedł do wniosku, że przykazanie "Nie będziesz zabijał" powinno obowiązywać w sposób bezwzględny, bez żadnych wyjątków. Pod koniec wojny wyjechał dobrowolnie do Rzeszy, by towarzyszyć z posługą duszpasterska Polakom wywiezionym na przymusowe roboty. Przez całe życie bliskie mu były franciszkańskie Laski, w których historii zapisał się jako pierwszy kapelan.

Był na swój sposób buntownikiem, co sprawiło, że ominęły go godności i zaszczyty, a ostatnie lata życia spędził w osamotnieniu. Jego sprzeciw nie był jednak banalną kontestacją, ale krzykiem, że otrzymawszy Dobrą Nowinę nie postępujemy zgodnie z jej wskazaniami.

W ostatnich latach życia nie wychodził prawie ze swojego mieszkanka w wielkiej, szarej kamienicy na Powiślu. Śledził jednak uważnie wszystko, co działo się w Polsce i aa świecie, choć mało na te tematy rozmawiał, jakby obawiając się wypowiadania nie umotywowanych sądów. Trzecia Rzeczpospolita i jej Kościół uczciły księdza Zieję po śmierci, ale do wielu cech otaczającej nas dziś rzeczywistości nie przystawał bardziej niż dwadzieścia, pięćdziesiąt czy siedemdziesiąt lat temu. Nic bowiem nie raziło go mocniej, niż triumfalizm czy chęć dzielenia ludzi na lepszych i gorszych podług wyznawanej wiary, a z drugiej strony, nigdy nie akceptował sprowadzania wiary do sfery wyłącznie prywatnej - uważał, że Ewangelię należy stosować w życiu społecznym ze wszystkimi jej konsekwencjami. Nie założył nowego zgromadzenia zakonnego, ani nie stworzył żadnej instytucji. W ostatnich latach musiał zaprzestać zupełnie pracy duszpasterskiej, zaś grono ludzi utrzymujących z nim kontakt było coraz węższe. Mimo to pozostał wśród nas właśnie jako prorok.

"Prorok przynosi świadectwo o pierwszeństwie Królestwa Bożego, o absolutnym charakterze jako nakazów - pisze Rene Coste w eseju "Ewangelia i polityka". - Każe nam, skromnym ludziom przykutym do widnokręgów ziemskich, wznieść oczy ku nieskończoności nieba. Podczas gdy pochłonięci jesteśmy naszymi drobnymi sprawami, przychodzi oznajmić nam, że zapominamy o rzeczach istotnych. W chwili gdy stworzyliśmy sobie - w oparciu o mniej lub bardziej czyste sumienie - wygodną interpretację Ewangelii, rzuca nam w twarz stwierdzenie, iż ją zniekształcamy. Pragnie obudzić w nas zaniepokojenie nie po to, by pogrążyć nas w jakiejś masochistycznej niepewności, lecz po to, by skłonić do traktowania z powagą nakazów wiary".


Jacek Moskwa. "Świadek Dobrej Nowiny". "Spotkania" Nr 45/1991

Koszalin 2005 |www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek