Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

Wojciech Wiśniewski
Pustelnik albo prorok

Po ostatni podpis (chodziło o tzw. list intelektualistów do władz z protestem przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego - dop. red.) Józef Rybicki musiał iść przez całą prawie Warszawę na Powiśle, gdzie przy ulicy Wiślanej, w domu ss. Urszulanek, mieszkał ks. Jan Zieja, naczelny kapelan "Szarych Szeregów". Już w wojnie bolszewickiej 1920 roku był frontowym kapelanem, potem podczas kampanii wrześniowej, a w Powstaniu Warszawskim był kapelanem największej jednostki bojowej pułku "Baszta". Tu w kaplicy sióstr Urszulanek odprawiał w1943 roku żałobną mszę po akcji pod Arsenałem, kiedy na wieczną wartę odszedł Jan Bytnar "Rudy", Alek Dawidowski i Tadeusz Krzyżewicz. Zawsze i konsekwentnie głosił w kazaniach, rekolekcjach dla Komendy Głównej AK, że "nie zabijaj" znaczy nie zabijaj nigdy i nikogo. Żołnierzom idącym do ataku mówił otwarcie, że zabijanie to grzech, że każdy strzelający cząstkę owego grzechu bierze na siebie. Podkreślał, że największy grzech mają ci, którzy rozpętali wojnę.

Po wojnie za jego odważne kazania komuniści wyrzucili go z Warszawy, o którą walczył. Wrócił po 1956 roku. Jego pokój u ss. Urszulanek najlepiej świadczył, co znaczy życie w ewangelicznym ubóstwie. Proste drewniane łóżko, klęcznik, stół zawsze pełen papierów, książek. Na ścianie krzyż i zdjęcia podopiecznych - nieudaczników, alkoholików, chorych, którymi się opiekował.

Józef Rybicki odwiedzał go często, łączyła ich wieloletnia, bardzo głęboka przyjaźń. Obaj byli założycielami Komitetu Obrony Robotników. Ksiądz Jan Zieja łagodził największe spory, miał ogromny autorytet, nawet wśród tych, którzy prawie go nie znali. Jego wyrok, ocena, zdanie były ostateczne i nikt nie śmiał go podważyć. Nie miało znaczenia, czy ktoś był wierzący, czy nie.

Ksiądz Zieja czerpał mądrość i siłę z Ewangelii. Z niej brał cytaty, argumenty, żeby doprowadzić do zgody zwaśnionych. Drobny, wiecznie zgarbiony, z dużą siwą brodą wyglądał jak pustelnik albo prorok. Do końca życia czuł się kapelanem nie tylko harcerzy, ale wszystkich żołnierzy Armii Krajowej. Mimo tego łagodnego, żeby nie powiedzieć anielskiego, usposobienia był niezwykle odważny. Szedł z żołnierzami zawsze w pierwszej linii, był na barykadach z powstańcami. Jego ulubionym powiedzeniem - nie tylko podczas zagrożeń - było: "Jest Bóg, więc co mi tam...". Po ogłoszeniu "listu intelektualistów" pod domem ss. Urszulanek zjawiło się wojsko. Do ks. Zieji dzwoniło się przez domofon na ulicy. Kiedy ksiądz usłyszał, że przyszli po niego, po prostu nie otworzył drzwi i zaproponował, żeby je wzięli szturmem. Dodał, że takie przedwojenne, masywne, dębowe drzwi najlepiej chyba sforsować czołgiem, ale może wystarczy granat. Tego nie wiem, ale jestem pewien, że ks. Zieja potem ukląkł, żeby się pomodlić, może poczytać brewiarz, ale powtarzał na pewno: "Jest Bóg, więc co mi tam...".

Opisując, odtwarzając drogę pana Józefa do osób, od których zbierał podpisy, myślałem, co za szczęście, że są wśród nas ludzie, którzy wobec zagrożenia zadają sobie pytanie: co można zrobić natychmiast, już? Dzięki nim kolejne zagrożenie nie zamienia się w klęskę.


Wojciech Wiśniewski. "Rzymianin z AK" - fragment artykułu o dr. Józefie Rybickim

Koszalin 2005 | www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek