Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

Prof. Halina Urbanowicz-Woyke
Był człowiekiem modlitwy i czynu

Ojca Jana Zieję poznała pod koniec okupacji niemieckiej moja matka, Aniela Urbanowicz, a przez Nią i ja. Ojciec Jan gromadził wówczas wokół siebie ludzi, którzy by mu pomogli po wojnie stworzyć wzorcową parafię w byłych Prusach Wschodnich. Uważano, że po wojnie ziemie te wrócą do Polski. Mama moja dołączyła się do tej grupy. Dzięki Ojcu Janowi matka moja, do tej pory dość obojętna na sprawy religii, stała się w pełni świadomie praktykującą katoliczką, realizującą w całokształcie swojego życia prawdy i zasady naszej wiary. Przyjaźń zawarta przez nas z ojcem Janem trwała aż do Jego śmierci.

W kontaktach z ojcem Janem uderzało zawsze Jego głębokie uduchowienie. Był zawsze jakby trochę nieobecny... Gdy mówił - czasem przerywał, namyślał się...

Ojciec Jan był kapelanem Szarych Szeregów. Byłam tam łączniczką. Wiosną 1944 uczestniczyłam w rekolekcjach jakie ojciec Jan prowadził dla Szarych Szeregów u sióstr Urszulanek na Gęstej. Po wojnie ojciec Jan przez wiele lat, póki mu sił starczyło, odprawiał Mszę świętą w kościele św. Marcina w pierwszą niedzielę października dla harcerek i harcerzy i miał bardzo piękne kazania. Nigdy nie były one nudne. Nigdy nie nużyły. Przeciwnie. Trafiały zawsze do serca, można je było słuchać i dłużej. Ojciec Jan, jeśli można tak napisać, bardzo pięknie odprawiał Mszę św. Jak mało który kapłan, w czasie podniesienia bardzo wysoko unosił Hostię, a potem Kielich. Ojciec Jan był niekonwencjonalny w wielu swoich poglądach i zachowaniach, ale to on właśnie miał zawsze rację, to jego działania były zgodne z zasadami Dekalogu i Ewangelii. Był człowiekiem modlitwy, ale i czynu.

W październiku 1953 ojciec Jan udzielił nam (mój mąż Jerzy Woyke) ślubu w kościele sióstr Wizytek w Warszawie, gdzie był rezydentem. Zgodnie ze wspólnie podjętą wówczas decyzją był to ślub rzymski. Miał "szczęśliwą rękę", bo w tym małżeństwie trwamy do chwili obecnej (styczeń 1905). Dostaliśmy od niego piękny prezent ślubny: album o ołtarzu Wita Stwosza w kościele Mariackim w Krakowie. Ojciec Jan, zaproszony na skromne przyjęcie po ślubie, które mama moja urządziła w swoim mieszkaniu przy Nowym Świecie, spóźnił się. Był bowiem wezwany do urzędu, gdzie musiał tłumaczyć się czemu nie złożył przysięgi, której od wszystkich księży w Polsce zażądało wtedy państwo. Bardzo się o niego baliśmy i odetchnęliśmy z ulgą gdy się pojawił. Ojciec Jan chrzcił nasze dzieci: zimą 1954/55 - Dorotę i w lecie 1956 - Jasia. Na chrzest Jasia przyjechał specjalnie do Skierniewic, gdzie wtedy oboje z mężem mieszkaliśmy i pracowaliśmy. A były to czasy pierwszych głośnych protestów robotniczych przeciw reżimowi komunistycznemu. 1956. Jak powszechnie wiadomo był później jednym z członków- założycieli KORu.

Spytałam kiedyś ojca Jana o problem kłamstwa. To była okupacja i konspiracja. Wydawało się nieraz, że kłamstwo może uratować komuś życie. Ojciec Jan bardzo długo namyślał się i odpowiedział, że absolutnie nigdy nie można kłamać; że zawsze można coś takiego wymyślić co nie będzie kłamstwem. Sprawa natchnienia? Sprawa łaski?

Kiedyś wieczorem, jeszcze w Skierniewicach, przyszła do mnie jedna młoda asystentka. Z długiej rozmowy okazało się, że jest w ciąży. Była jeszcze wtedy niezamężna. Wszystko wskazywało na to, że małżeństwo z ojcem dziecka nie będzie dobre. Był to mało interesujący człowiek. Spytałam ojca Jana czy w takich okolicznościach należy namawiać do małżeństwa? Odpowiedział, że nie, byleby tylko urodziło się dziecko.

Ojciec Jan był u nas w domu na śniadaniu po I Komunii św. naszego syna Jasia. Był krótko, bardzo śpieszył się. Był bowiem umówiony z inną rodziną. Miał dokonać chrztu dziecka, którego rodzice nie mieli ślubu. W ich parafii odmówiono im tego chrztu.


Prof. Halina Urbanowicz-Woyke. Maszynopis.

Koszalin 2005 | www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek