Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

Ks. Jan Twardowski
Ludzie, których spotkałem - ks. Jan Zieja

WALDEMAR SMASZCZ: W marcu minęła setna rocznica urodzin ks. Jana Ziei, legendarnego kapłana, poprzednika Księdza przy kościele sióstr Wizytek...

Ks. JAN TWARDOWSKI: Tak, ks. Jan Zieja był postacią legendarną, miał biografię, którą można byłoby obdzielić kilka osób, a jeszcze każda z nich mogłaby uchodzić za postać pod każdym względem wyjątkową.

Urodził się l marca 1897 roku w miejscowości Osse koło Opoczna w biednej rodzinie chłopskiej. Miał dwu starszych braci. Mieszkali wszyscy razem w jednoizbowej chacie. Matka, Konstancja z Kmieciaków, wychowała synów w głębokiej pobożności. Mimo tak skromnych warunków podjął naukę w gimnazjum w Warszawie. Wybuch I wojny zastał go w podwileńskiej wsi, gdzie przebywał na wakacjach w majątku rodziców szkolnego kolegi. Wówczas zdecydował się wstąpić do seminarium duchownego w Sandomierzu. Został przyjęty od razu na trzeci rok. Święcenia kapłańskie otrzymał 5 lipca 1919 roku z rąk biskupa sandomierskiego Mariana Ryxa i jeszcze w tym samym roku rozpoczął studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Warszawskiego. Po wybuchu wojny polsko-bolszewickiej zgłosił się do wojska na kapelana, ale musiał uzyskać zgodę bpa Ryxa, dopiero więc w sierpniu dotarł do 8 Pułku Piechoty Legionów, który stacjonował w Siedlcach. W listopadzie wszyscy studenci zostali zwolnieni z wojska, by mogli ukończyć studia. Ks. Zieja powrócił do Warszawy odznaczony Krzyżem Walecznych.

Czy właśnie wtedy zetknął się ze słynnym "Kółkiem" Ks. Władysława Korniłowicza i Laskami?

Tak, w czasie studiów na Uniwersytecie Warszawskim poznał matkę Elżbietę Czacką. założycielkę Lasek, i ks. Władysława Korniłowicza, który gromadził wokół siebie studentów, by rozpocząć wraz z nimi dzieło odnowy religijnej w Polsce. Ks.Jan Zieja został jednym z pierwszych kapelanów budującego się Zakładu dla Niewidomych w Laskach.

Jak to się stało, że wkrótce znalazł się na wschodnich Kresach u boku bpa Zygmunta Łozińskiego, dzisiaj kandydata na ołtarze?

Ks. Jan Zieja nieustannie poszukiwał swojego miejsca w życiu i kapłaństwie. Przerwał studia teologiczne, bo uważał, że dla kapłana ważniejsza od zdobywanych stopni naukowych jest praca duszpasterska. Przez pewien czas pracował w diecezji sandomierskiej, by w 1929 roku zgłosić się do Pińska, właśnie do bpa Zygmunta Łozińskiego. Otrzymał wówczas własną parafię w Łohiszynie, maleńkim miasteczku na Polesiu. Szybko zdobył serca swoich parafian, ale wkrótce bp Łoziński wysłał go do Poznania na kurs animatorów Akcji Katolickiej. Po powrocie został dyrektorem Akcji i Caritas w Pińsku. Śmierć bpa Łozińskiego sprawiła, że znowu powrócił do Warszawy, rozpoczynając studia... judaistyczne. Poruszyła go bowiem wielka idea pracy duszpasterskiej wśród biedoty żydowskiej, z kiórą zetknął się w kresowych miasteczkach. Zamieszkał wraz ze swoją matką w Laskach i studiował judaistykę. Wtedy też zdobył rozgłos w Warszawie, głosząc w kościele Świętej Anny rekolekcje i konferencje dla młodzieży.

Po pewnym czasie znowu jednak znalazł się na Kresach...

W 1934 roku, po powrocie do Pińska, został profesorom w seminarium duchownym, redaktorem i wydawcą, a od 1936 roku związał się z siostrami urszulankami, jako ich kapelan w Mołodowie. Założycielką była matka Urszula Ledóchowska, beatyfikowana podczas drugiej wizyty Papieża w Polsce w 1983 roku. Ks. Jan Zieja współpracował z matką Ledóchowską. doskonale się z nią rozumiejąc. Wiedy nastał chyba najważniejszy okres w jego działalności duszpasterskiej.

Proszę powiedzieć coś więcej o tamtych latach ks. Jana Ziei, tym bardziej, że prowadził wówczas działalność na terenie pogranicza wyznaniowego.

Ks. Jan Zieja tam właśnie rozwinął najszerszą działalność. Powodowany myślą o zbliżeniu zamieszkujących wschodnie ziemie ludów, nie ograniczał się jedynie do działalności duszpasterskiej. Pomagały mu w tym siostry urszulanki. Zorganizował naukę na poziomie gimnazjalnym dla dzieci z rodzin prawosławnych. Musiał cieszyć się wielkim zaufaniem, bo zgłosiło się prawie trzydzieścioro dzieci. Nauka odbywała się w prywatnych domach. Starał się zachęcić do nauki także dorosłych. I to mu się udało. Mówi się, że prawie pięćdziesiąt osób, w tym także prawosławnych i Żydów, uczęszczało na zajęcia. Rozpoczął budowę kościoła w Motolu. Plac ofiarowali prawosławni, którzy też czynnie uczestniczyli w pracach budowlanych.

Chciałoby się ponowić pytanie: kim był fen człowiek, ze potrafił dotrzeć do wszystkich, budzić ludzkie serca i umysły. Jednoczyć wokół siebie?...

Takich jak on czy bp Zygmunt Łoziński nazywano szaleńcami Bożymi. Ks. Zieja na wiosnę 1939 roku został powołany do wojska. Można było sądzić, że rozpoczęte dzieło bez niego nie powiedzie się. Stało się jednak inaczej. Budowa kościoła była kontynuowana, a siostry urszulanki nie pozwoliły, by cokolwiek z przedsięwzięć ks. Ziei uległo zatracie. To, niestety, mniej znana strona dokonań ks. Jana Ziei, a przecież tak istotna choćby w związku z dzisiejszym naszym stosunkiem do ekumenizmu, otwarciem się Kościoła na wszystkich ludzi. Znacznie bardziej znane są okupacyjne lata w biografii tego niezwykłego kapłana...

Znajdował się przez cały czas w samym centrum spraw polskiego Państwa Podziemnego. Po kapitulacji, która zastała go w Modlinie, opiekował się prawie pięcioma tysiącami rannych. Był jedynym kapelanem tej ogromnej grupy cierpiących. W listopadzie 1939 roku został ponownie kapelanem w Laskach. Ks. Korniłowicz musiał się ukrywać przed Niemcami. Z kolei ks. Zieja nie mógł powrócić na Polesie, bo tam był bardzo znany i groziło mu niebezpieczeństwo. Wszedł do podziemnych organizacji wojskowych - ZWZ, AK, potem także BCh. W 1942 roku został mianowany przez bpa Antoniego Szlagowskiego naczelnym kapelanem Szarych Szeregów. U warszawskich sióstr urszulanek, gdzie zamieszkał, odbywały się spotkania podziemnego harcerstwa. Ks. Zieja rozmawiał z młodymi ludźmi, prowadził konferencje, a także w kaplicy odprawiał za poległych Msze święte - za Janka Bytnara "Rudego", Aleksego Dawidowskiego "Alka", Tadeusza Zawadzkiego "Zośkę". Podobnie za przywódców Państwa Podziemnego - Władysława Sikorskicgo, Stefana "Grota" Roweckiego. Brał udział w ratowaniu Żydów, współpracował z Zofią Kossak. Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, został kapelanem pułku "Baszta". Był z walczącymi na Mokotowie, został ranny w nogę. Po kapitulacji udało mu się przedostać do Lasek, gdzie kapelanem był już wtedy ks. Stefan Wyszyński. Ks. Zieja serdecznie zaprzyjaźnił się z późniejszym ks. Prymasem.

Ale tuż po wojnie znowu ks. Jan Zieja opuścił Warszawę...

Jego umiłowana diecezja pińska prawie w całości pozostała poza nowymi granicami Polski. Wyruszył więc na tereny przyłączone do Polski. Dotarł do Słupska i przez pewien czas był jedynym księdzem katolickim w tym mieście. Budował od podstaw życie religijne i duszpasterstwo. Zorganizował Dom Matki i Dziecka, zapewniając opiekę kilkudziesięciu matkom z dziećmi.

Dlaczego więc w niedługim czasie powrócił ponownie do stolicy?

W 1948 roku ks. Stefan Wyszyński został Prymasem. Wezwał wówczas ks. Zieję do Warszawy, by - jak mówił - mieć go przy sobie. Po krótkim czasie skierował ks. Zieję do kościoła sióstr Wizytek na Krakowskim Przedmieściu. Wtedy chyba stał się jednym z najbardziej znanych kapłanów w Warszawie. Niezwykła biografia i zdecydowana postawa wobec komunistycznych władz czyniły z ks. Ziei osobowość, która budziła powszechne zainteresowanie. Przychodzono do kościoła sióstr Wizytek, by słuchać jego kazań. Należał do największych polskich kaznodziei. Byt podobny do ks. Piotra Skargi ze znanego obrazu Jana Matejki. Wysoki, z rozwianymi siwymi włosami, o chudej, pociągłej twarzy, gestykulujący. Nie było jeszcze wtedy w kościołach mikrofonów, co wpływało na sposób czytania Ewangelii i głoszenia kazań. Ksiądz mógł polegać jedynie na własnym głosie. Ks. Jan Zieja czytał bardzo wolno, tak wolno chyba nikt nie czytał, przeciągał każde słowo, pozwalał wybrzmieć do końca, jak natchniony prorok. I miał wyraz twarzy proroka.

Po aresztowaniu księdza Prymasa w 1953 roku, ks. Jan Zieja z ambony mówił o szczegółach wtargnięcia funkcjonariuszy UB do siedziby Prymasa, a nawet o tym, że ks. Prymas opatrzył jednego ze swych prześladowców, pogryzionego przez psa, który strzegł wstępu do rezydencji. Było to wstrząsające kazanie. Na pewno aresztowano by i ks. Zieję, gdyby nie jego ogromna popularność. Musiał jednak w końcu usunąć się z Warszawy. Najpierw przebywał w Nowej Wsi u córki Emila Młynarskiego, a siostry żony Artura Rubinsteina. Potem wyjechał na leczenie do Harendy koło Zakopanego.

Kiedy powrócił do Warszawy?

Już po uwolnieniu ks. Prymasa. Na nowo oddał się pracy duszpasterskiej z właściwą sobie żarliwością. Został kapelanem Klubu Inteligencji Katolickiej, którego był współzałożycielem, aktywnie działał na rzecz Soboru Watykańskiego. Był wielkim nowatorem. Pierwszy odprawiał Mszę św. przy ołtarzu skierowanym do wiernych. Przychodzono więc do kościoła ss. Wizytek już nie tylko, by słuchać jego kazań, ale i uczestniczyć we Mszy św. z kapłanem stojącym twarzą do ludzi. Dzisiaj brzmi to jak opowieść z innej epoki, ale wtedy było to coś niezwykłego.

Czy pod wpływem tych zmian zachodzących w Kościele w naszych czasach napisał Ksiądz wiersz Teorie?


wszystkie nasze teorie
spisane niespisane
najpierw są niedorzeczne
potem niebezpieczne
a wreszcie dawno znane

To, co najpierw wydaje się niepojęte, a nawet obrazoburcze, z czasem staje się tak zwyczajne, że nie sposób wytłumaczyć, na czym polegały toczone spory. Ks. Jan Zieja zawsze naruszał ustalone schematy, zaskakiwał jednych, gorszył drugich. Już przed wojną otwierał swoje ramiona na prawosławnych i Żydów. Prowadził pogrzeb samobójcy, wyprzedzając oficjalne stanowisko Kościoła w tej kwestii o kilka dziesiątków lat. Patrzono na niego, jak na szaleńca Bożego, a okazało się, że on był wcześniej tam gdzie my dotarliśmy znacznie później. W epoce, gdy jeszcze do biskupa pisało się: "całuję rąbek purpury waszej eminencji", ktoś taki, jak ks. Zieja był naprawdę niezwykłym kapłanem. Szkoda, że nie napisał planowanej książki Być księdzem w Polsce 1919-1979. Wspomnienia doprowadził jedynie do 1922 roku. Warto więc utrwalić pamięć o jego osobie. Kapłan, który żyje ponad dziewięćdziesiąt lat (a ks. Jana Zieja żył 94 lata), nie ma już nikogo, kto pamiętałby go z czasów młodości. Ponadio wskutek tych wszystkich przemian, o których mówiliśmy, ks. Zieja znalazł się w sytuacji proroka bez ludzi. Stworzył pewien krąg, w którym słuchano wszystkiego, co mówił, starano się być jak najbliżej. Na swojej drodze spotykał równie niezwykłe postacie, jak bp Zygmunt Łoziński, matka Elżbieta Czacka, ks. Władysław Korniłowicz, ks. Prymas Stefan Wyszyński. Wszystkich ich przeżył, musiał więc odczuwać samotność. Stał się legendą, co przecież nie ułatwia życia. Tym bardziej, że nie było w nim nic z herosa. Był słaby fizycznie, płonął swoją żarliwą wiarą i oddaniem Chrystusowi.

Jak przyjął Ksiądz decyzją o przeniesieniu na miejsce ks. Jana Ziei do kościoła ss. Wizytek?

Z wielkimi obawami. Wiedziałem, jak bardzo jego osoba, sposób głoszenia kazań, praca duszpasterska związane były z tym miejscem. Żadnych oczekiwań, jakie wiązano z ks. Zieją, nie mogłem spełnić. Fascynował mnie, jak wieku tych, którzy go znali, ale nie starałem się go naśladować. Pamiętam, z jakim odbiorem spotkało się jego słynne kazanie wygłoszone 17 września 1974 roku w archikatedrze warszawskiej. Mówił o wielkiej zbrodni, związanej z okupacją wschodnich ziem Rzeczypospolitej przez Sowietów, nazywając wprost to, co stało się w Katyniu. On, wielki zwolennik pojednania polsko-rosyjskiego, podkreślał, że musi ono opierać się na prawdzie i uznaniu prawa narodów wcielonych do imperium sowieckiego.

Msza pogrzebowa ks. Jana Ziei wstała odprawiona w kościele ss. Wizytek...To było wielkie wydarzenie. Odprawiał ją ks. Prymas Józef Glemp, z udziałem wielu biskupów i kapłanów różnych wyznań. Był obecny prezydent Lech Wałęsa. Na pogrzebie zaś nie było żadnych przemówień, gdyż ks. Zieja napisał w testamencie: "Proszę, by podczas Mszy świętej pogrzebowej była tylko sama modlitwa za mnie i o pokój między narodami całego świata, a szczególnie o jedność braterską Polaków, Litwinów, Białorusinów i Ukraińców oraz za zbawienie wszystkich ludzi".


"Ludzie, których spotkałem". Waldemara Smaszcza rozmowy z ks. Janem Twardowskim. Wydawnictwo Łuk. Białystok 2001

Koszalin 2005 | www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek