Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

Jacek Moskwa
Moje spotkanie z Ojcem Janem

Mieszkanie jest ascetyczne, tak jak jego lokator. Na ścianie wielki, stary krucyfiks i jasnogórski wizerunek Matki Boskiej. Stół służący jako ołtarz, kilka fotografii, wśród nich duże zdjęcie Księdza Jerzego Popiełuszki i widok Jerozolimy. Dwie półki z książkami: są tam różne wydania Pisma świętego, a także słowniki - hebrajskie, szwedzkie, włoskie i inne. Kilka wydań dzieł Daga Hammarskjolda. W kącie zwinięty na drzewcu białoczerwony sztandar. Z czasem dowiedziałem się, że wyhaftowano na nim napis: "Nie zabijaj nigdy nikogo". Ksiądz Zieja wywieszał go podczas wizyt papieskich w Polsce. Łóżko przykryte kocem, odbiornik radiowy. To tyle.

Z pewnym lękiem przystępuję do nakreślenia kilku słów o osobie Gospodarza. Zdaję sobie sprawę, że zabrzmią one banalnie i nie są w stanie nawet w części oddać wrażenia, jakie wywiera na rozmówcy. Wysoki, ascetycznie szczupły, o błękitnych oczach, orlich rysach i białej brodzie, przypomina proroka, który jakby zszedł z kart Starego Testamentu, albo jednego z prawosławnych "starców" opisywanych przez Dostojewskiego i innych wielkich Rosjan. Z jednym tylko człowiekiem - spośród znanych mi ludzi - mógłbym go porównać. Myślę o Józefie Czapskim, malarzu i pisarzu, równie sędziwym, z którym rozmawiałem w podparyskim miasteczku Maisons-Laffitte zbierając materiały do biografii Antoniego Marylskiego. Podobieństwo dotyczy nie fizycznej strony ich wychudzonych postaci. Rozmowa z nimi pozostawia wrażenie obcowania z duchem ludzkim, dla którego ziemska powłoka jest tylko przemijającą siedzibą. "Kto zaś z ludzi zna to, co ludzkie, jeśli nie duch, który jest w człowieku?" (l Kor 2,11). Jest on siedliskiem myśli, uczuć, decyzji, postawy wewnętrznej. Nie można go zobaczyć ani dotknąć, ale w jakiś nieuchwytny sposób można z nim obcować. Obydwaj moi rozmówcy bardzo silnie angażowali się w to, co mówili. Wzruszali się - bywało do łez - wspomnieniami epizodów i postaci z odległej przeszłości, z nieskrępowaną naturalnością dawali wyraz poruszającym ich uczuciom. Przede wszystkim - miłości.

Ksiądz Zieja mówił o tym, co kocha, czemu przez całe życie pozostawał wierny. O Ewangelii - Dobrej Nowinie przyniesionej przez Jezusa Chrystusa; o Bożych Przykazaniach. Czynił to na sposób prorocki. Określenie to może zostać zakwestionowane. Przede wszystkim przez samego Księdza Jana Zieję, gdyż kontrastuje z jego niezwykłą skromnością i pokorą. Wielokrotnie stwierdzał, że jest człowiekiem grzesznym i niewartym zainteresowania, tymczasem proroka wyróżnia spośród innych ludzi jedyne w swoim rodzaju poczucie powołania, wybrania. Zgodnie jednak z nauką Kościoła katolickiego wszyscy powołani jesteśmy do uczestnictwa w troistym posłannictwie Jezusa Chrystusa: królewskim, kapłańskim i właśnie prorockim. Profetyzm ten jest świadectwem o rzeczywistości Boga dawanym wobec historii. To stanowi jego istotę, nie zaś misja charyzmatycznego przywódcy, który chce pociągać za sobą tłumy czy tworzyć nowe instytucje; nie jest nią tym bardziej ów dar przewidywania wydarzeń przyszłości, z którym współcześnie, niezupełnie słusznie, kojarzy się pojęcie prorokowania. W tym świetle nawet zestawienie z prorokami Starego Testamentu nie wyda się niewłaściwe.

Prorok - jak pisał Martin Buber w szkicu o Platonie i Izajaszu ("Więź" nr 5-6/1986) "... nie wierzy, że człowiek posiadający ducha jest powołany do sprawowania władzy. Sam jest człowiekiem wypełnionym duchem i pozbawionym jakiejkolwiek władzy. Być prorokiem oznacza być bezbronnym i własną bezbronnością przeciwstawiać się sile [...] Nie otrzymał (on) idei, otrzymał jedynie misję. Nie zamierzał tworzyć instytucji, zamierzał jedynie głosić Słowo. Jego oświadczenia posiadają naturę krytyczną i demaskatorską. Celem tego krytycyzmu jest uzmysłowienie ludowi i władcom realności niewidocznego, Bożego patronatu [...]. Stwierdza on (prorok), że tylko bezbronni mają prawo być rzecznikami Króla i jego żądań w stosunku do państwa. Tylko oni mogą przypominać narodowi i władcom o ich wspólnej odpowiedzialności wobec prawdziwego Króla. Człowiek pozbawiony władzy może tak czynić, gdyż jego życie jest mozolnym przedzieraniem się przez historię i nieustannym odczuwaniem nadchodzących kryzysów".

Tak właśnie było z Księdzem Janem Zieja, który - bezbronny - przedzierał się przez historię głosząc Prawdę Dobrej Nowiny przyjętej jeszcze w dzieciństwie. Jeśli jednak wszystkie zastrzeżenia wobec przypisania mu miana proroka nie zostały usunięte, nazwijmy go po prostu - świadkiem. Rozmowy z nim ukazują się w serii wydawniczej zatytułowanej "Świadkowie XX wieku". W ciągu swego, długiego przecież życia (w chwili, gdy piszę te słowa, zbliża się do 91. rocznicy urodzin) ksiądz Zieja uczestniczył w całym przełomowym rozdziale historii Polski i Europy, Kościoła i świata. Opowiada nam o nim jako świadek. W potocznym rozumieniu jest to ktoś, kto oglądał jakieś wydarzenia i składa o nich relację. Wiemy jednak, że istnieje też inne pojęcie świadectwa. "Świadek to w rzeczywistości nie tylko ten, kto obserwuje czy stwierdza, lecz ten. kto daje świadectwo, przy czym świadectwo to nie jest zwyczajnym echem, lecz udziałem i potwierdzeniem; świadczyć - to współdziałać we wzroście i nadejściu tego, o czym się świadczy" (Gabriel Marcel, Rilke świadek spraw ducha, w Homo Viator, Warszawa 1959, s. 314). W tym sensie Chrystus wzywał, aby być Jego świadkami.

Ksiądz Jan Zieja przyjął tę Dobrą Nowinę i bez reszty podporządkował jej swoje życie. Z całą konsekwencją dążył, aby stało się ono świadectwem danym Ewangelii. Cały jego chrześcijański radykalizm jest stamtąd zaczerpnięty. Może go ktoś nazwać dziecięconaiwnym utopistą, ale czyż sama Ewangelia nie jest taka właśnie: "dziecięca", "naiwna", "utopijna"? Czyż nie w ten sposób odczytywał ją święty Franciszek z Asyżu? Czy nie jest tak, że Dobra Nowina sprzeciwia się naszemu "pragmatyzmowi" i "realizmowi" wskazując na ów inny porządek, który nie jest z tego świata?

Zdawało mi się czasem, że Ksiądz Zieja mówiąc o Ewangelii spogląda na ten właśnie ład. Nie potrafię opisać, jak się wówczas uśmiechał, ani jego gestów, zapału i wzruszenia. Przez całe lata znany był jako jeden z najbardziej płomiennych kaznodziejów. Coś z tego pozostało i powracało w naszej rozmowie. Krzysztof Zanussi, z którym kiedyś odwiedziłem Księdza Zieję, by mogli pomówić o świętym Pawle, zwrócił moją uwagę na bogatą ekspresję tych monologów, na towarzyszącą im gestykulację i mimikę. Nie było jednak w nich nic z aktorstwa. (...)


Wprowadzenie do książki - "Ks. Jan Zieja. Życie Ewangelią" Spisane przez Jacka Moskwę - Editions du Dialogue, Paris 1991

Koszalin 2005 | www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek