Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

S. Agnieszka Masłowska
Nikt tak nie żegna człowieka

TADEUSZ ROGOWSKI: Jak doszło do spotkania Siostry z księdzem Janem Zieją?

S. AGNIESZKA MASŁOWSKA: Ks. Jana Zieję znałam długo, chyba od roku 1952 do 1972. Mieszkał w naszym warszawskim domu urszulanek przy ulicy Wiślanej. Chodziliśmy do niego do spowiedzi. To nie był przymus, byłyśmy wtedy po ślubach czasowych, bardzo dużo osób zakonnych korzystało u Księdza ze spowiedzi. Ja mogę powiedzieć o sobie - być może jest to subiektywna ocena - że bardzo się go bałam, ponieważ wyglądał na człowieka surowego i radykalnego. Myślę sobie - tam, to same święte się spowiadają, chyba się nie zdecyduję. Kiedyś nie miałam jednak wyboru - nie było innych spowiedników - i poszłam. Byłam oczarowana jego wnętrzem, jego oceną sprawy, a już najbardziej - pokutą. Spodziewałam się bardzo długiej i surowej pokuty. Tymczasem on powiedział: "Moje dziecko, a teraz idź uklęknij przed tabernakulum i pocałuj swój zakonny krzyżyk". I to mnie jakoś zbliżyło do ks. Ziei. Przemyślałam całą spowiedź, ocenę Księdza, zadaną pokutę i stwierdziłam, że to jest człowiek naprawdę Boży. Co to znaczy? Autentyczny, szczery, radykalny we własnym życiu opartym o Ewangelię, a mimo pozorów tej surowości był człowiekiem bardzo, bardzo dobrym. Był bardzo blisko Boga. Jako człowiek, jako kapłan, spowiednik, kaznodzieja - z całą pewnością można powiedzieć, że to był kapłan święty. Z pewnością - święty, święty, święty.

Jak wyglądał?

Miał wygląd ascety, był szczupły, no i oczywiście - mimo choroby serca - zawsze trzymający się prosto. Miał około 1,8 m wzrostu, siwe włosy i szlachetne rysy twarzy proroka. Był zawsze bardzo skupiony, nie uśmiechał się. W kontaktach był milczący, słuchający człowieka - gdy się z nim rozmawiało, odnosiło się wrażenie, że jestem jedyną osobą, tą jedną jedyną, której warto poświęcić czas, że jest się w tej chwili najważniejszą osobą na świecie. Co chyba najważniejsze - był człowiekiem wielkiej dobroci. Przez niego ludzie lepiej poznawali Boga. Człowiek, który nie doznał w życiu miłości, nie potrafi odczuć miłości Boga, nawet zrozumieć tego. Na przykład kto miał surowego ojca w rodzinie, to zawsze tą miarkę surowego ojca przykłada do Pana Boga. To jest bardzo smutne, ale to jest prawdziwe. Pojęcie ojca, odczucie i przeżycie ojca, dobre lub złe, bardzo decyduje o kontaktach z Bogiem, na tej płaszczyźnie - relacja ojciec-dziecko. Ks. Jan Zieja robił to wyśmienicie, zastępował komuś, komu brakowało ojca, rozumiał, starał się przeżyć, i to pojęcie ojca odnajdywał w rozmowie z ks. Janem Zieją. Najpierw ojca ziemskiego, że taki powinien być, a później przerzucał to na relacje z Bogiem. W zetknięciu z ks. Zieja odbierało się Boga nad wyraz miłosiernego - sama dobroć, sama miłość, nie ma takich grzechów na świecie, nie ma takiej winy, która by nie była w obliczu tej miłości Bożej spalona czy pochłonięta przez miłosierdzie Boga. O ile ten ktoś chce tego kontaktu z Bogiem, o ile żałuje, chce się poprawić, chce iść inną drogą od dzisiaj, bo spotkał się z żywym Bogiem, bo tak to na ogół ludzie po swojemu mówili: "Dziś spotkałem się z żywym Bogiem, i od dziś na nowo zacząłem żyć". To są fakty, słyszałam to wielokrotnie. Przy zetknięciu się z ks. J. Zieją, czy w konfesjonale, czy w rozmowie, właśnie człowiek tak to odbierał, że największe winy, największe grzechy świata topnieją w miłosierdziu Boga, o ile grzesznik w to uwierzy i ze skruchą podejdzie. Bóg Ojciec. Bezbrzeżna miłość Boga. W homiliach opierał się na Piśmie Świętym, ale zawsze zmierzał do wielkiego miłosierdzia Boga. Bóg Ojciec, jako miłosierdzie. Nie bój się, bo twój Ojciec czeka na ciebie, tęskni, wychodzi ku tobie. Wszystko obracało się wokół Pierwszej Osoby Trójcy Świętej. Myślę, że jest wzorem dla księży, może nawet nieosiągalnym, ale wzorem.

Nie ograniczał się do mówienia o miłosierdziu...

Był wielkim społecznikiem, zawsze pracował wśród najuboższych, np. na Polesiu, wszystko oddał, wszystkim się dzielił, organizował oświatę. Zbliżył się do nas tak dalece, że już się z nami nie rozłączał. Łączyła nas wspólna idea, wspólna myśl, wspólny kierunek pracy w Kościele, wspólna płaszczyzna.

Ja, niestety nigdy ks. Zieji nie spotkałem. Jakim był człowiekiem?

Przy tej ogromnej prostocie, był prawdziwym człowiekiem - skromny i wielki, skupiony, małomówny, a dużo mówiący, bo sama jego postawa dużo o nim mówiła. Do ludzi zwracał się przeważnie na "ty". Mówił "mój kochany", a do ludzi bardziej mu znanych - "moje dziecko". Ludzie skupiali się wokół niego chyba na zasadzie "pokrewieństwa duszy". Miał wielu takich duchowych córek czy synów. Co to znaczy? To znaczy, że nie trzeba dużo mówić, żeby się zrozumieć, a przy pierwszym zetknięciu odbiera się człowieka, jakby się już go dawno znało. Taki właśnie był ks. J. Zieja. Spokój, który z niego promieniował, prostota życia, bezpośredniość, szczerość, otwartość, prawdomówność. Bardzo mu zawsze zależało, żeby człowiek żył w prawdzie, żeby świadczył sobą. Można powiedzieć, że w duchowości był akcent na Pierwszą Osobę Trójcy Świętej, a w moralności - akcent na prawdę. Prawda w sposobie bycia, w odzywaniu się, w postępowaniu, w mówieniu, żeby nigdy nie było różnicy między mową a czynem, czy postępowaniem. Zgodność myśli z rzeczywistością. Naprawdę wielcy ludzie są skromni, w nim to było - nie chełpił się, nie chwalił się, nie wynosił się, że coś zrobił, że dokonał tego, czy tamtego... Nigdy nie mówił, że np. jak byłem na Polesiu, to zrobiłem to czy tamto, tak należy robić. To się łączy z całym sposobem życia. I tak wszyscy wiedzieli kim on jest, bez słów, bez żadnych słów czy komentarzy - każdy wiedział. Wystarczyło, że wyszedł ten sędziwy prorok. Przede wszystkim był małomówny.

Ludzie wspominają go dzisiaj jako doskonałego kaznodzieję.

Był człowiekiem o bardzo bogatym wnętrzu, dużo czytał, miał piękne homilie, bardzo głębokie, które zawsze człowieka przeorały, poruszyły. Słowa nie poruszą człowieka, jeśli nie płynie równolegle światłość wnętrza, to wszystko jest blichtr, który zaraz za progiem - ginie. Każde słowo coś znaczyło, nie było pustym słowem. Gdy się czyta Pismo Święte, ma się wrażenie, że słowa Ewangelii to tak, jakby ktoś żywy mówił, one od razu nas przemieniają. Słowo Boże jest rzeczywiście żywe, jest jak miecz, który rozcina i od razu nas przemienia. Każde słowo w Ewangelii jest życiem, dającym człowiekowi życie, niosące światło i ogromne, niepowtarzalne wartości. Obecność Boga jest absolutna, to co Bóg chce mi powiedzieć, jest właśnie tutaj. Ks. J. Zieja właśnie opierał się na tekstach, i tylko na tekstach, nic innego nie wymyślał. Opierał się na Słowie Bożym z czytań mszalnych. Przekazywał żywego Boga, tak jak to jest w Piśmie Świętym.

Nie była to teologia...

Jeśli to była teologia, to praktyczna, nie - teoretyczna.

Najważniejsza była troska o zbawienie człowieka, o jego duszę?

Tak. Zawsze kończył takim wnioskiem ostatecznym: tak czyń, tak naśladuj to, a będziesz zbawiony, jesteś na właściwej drodze. Bóg ciebie kocha, czeka na ciebie. Kiedyś powiedział tak pięknie o miłosierdziu Boga - gdy rodzicom narodzi się dziecko i oboje się wpatrują w ten owoc swojej miłości, w to arcydzieło, i patrzą, razem oglądają z radością - a jak się ślicznie śmieje, jest podobne do mnie, do ciebie, do nas - cały zachwyt jest nad dzieckiem. Podobnie jest z każdym człowiekiem - nie myśl, że jesteś brzydki, nie myśl, że jesteś nieudany, bo Bóg cię stworzył, a skoro cię stworzył, to jesteś piękny. W jego oczach na pewno jesteś jedyny, niepowtarzalny. Gdyż Bóg się nie powtarza, nie robi kopii, robi oryginały. Pomyśl sobie, że się nad tobą zachwyca. Choćbyś był bardzo zabłąkany, oddalony, to jednak jesteś jego dzieckiem, nad którym się zachwyca i czeka na ciebie, kocha i nie odrzuci ciebie. Zawsze przy takich okazjach przytaczał cytaty z Pisma Świętego. To zawsze podkreślał - kto nie zazna miłości w życiu swoim od ojca i matki, to jemu trudno tak przejść przez życie zachwycając się Bogiem, kochając Go, czując Go. Jest mu bardzo ciężko. Również tym ludziom, którzy zostali odepchnięci, czy nie zaznali miłości od innych ludzi. Jest im dużo trudniej. Ale pamiętaj, że choćby cię wszyscy zawiedli, to Bóg cię nigdy nie odepchnie, nie zawiedzie, nie opuści. To są główne myśli ks. Jana Ziei.

A grzech?

Jako młode zakonnice bardzo drobiazgowo i detalicznie liczyliśmy swoje grzechy. Poszłam do spowiedzi do ks. Ziei z wewnętrznym poczuciem, że jestem wielką grzesznicą. Dostałam pokutę i wpadłam w zachwyt i zdumienie wielkie. Poznałam, czym jest naprawdę Bóg. Bóg nie liczy tak jak księgowy, tylko jest to Bóg kochający, a nie rozliczający i karzący. Gdy ktoś z nami się żegna, to mówimy, że był dobry, bo tyle zrobił, tyle pomógł, wyręczył, kto to teraz zrobi jak go nie będzie. Ale nikt nie mówi - szkoda, że odjeżdżasz ze względu na ciebie, nie ze względu na to co zrobiłeś. Nie z powodu tego co dostaliśmy od ciebie, ale ze względu na to kim jesteś dla mnie. Nikt tak nie żegna człowieka.

Oceniamy użyteczność człowieka...

Właśnie. To jest instrumentalne traktowanie człowieka - na tyle jesteś ważny, na ile jesteś przydatny. Ks. Zieja wyjaśnił nam żal doskonały i niedoskonały. Żal doskonały - mówił - odpuszcza najcięższe grzechy, nawet wtedy, kiedy nie ma przy tobie spowiednika. A jak rozróżnić żal doskonały od niedoskonałego? Przepraszam cię Boże, żałuję bardzo, ze względu na Ciebie, na Twoją miłość do mnie. Ty mnie kochasz, a ja okazałam się niewdzięczną.

A nie z tego powodu, że czeka mnie kara...

Nie ze względu na to, że czeka mnie piekło, potępienie. Nie ze względu na strach przed potępieniem, ale ze względu na ciebie samego. Tak ks. Zieja przedstawiał miłosierdzie Boże i naszą relację z Bogiem.

Chodziło mu o przemianę serca, nawrócenie?

Tak. W zasadzie Pan Bóg nas nie potrzebuje do tego, żeby istnieć. Stworzył nas w swej ogromnej miłości, bo tak chciał. Jednak jako byty - w sensie ontologicznym - nie byliśmy potrzebne. Natomiast ludzie potrzebują Boga. Ważna jest więc NASZA relacja do Boga. To jest absolutnie niezbywalna sprawa - Bóg może się obejść bez nas, ale my bez Niego nie, bo On nas stworzył.

Dziękuję Siostrze za rozmowę.


Rozmowa Tadeusz Rogowskiego z siostrą Agnieszką Masłowską, urszulanką. Maszynopis

Koszalin 2005 | www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek