Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

Wspomnienia o. Jana Bartosa
Ciche dobro

W sobotą rano 19 października 1991 roku w Warszawie przy ulicy Wiślanej 2, w klasztorze Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, w 95 roku życia zmarł ks. Jan Zieja, prałat domowy Jego Świątobliwości.

Z grona rodziny było mi dane najczęściej z Nim się spotykać. Jego matka Konstancja Kmieciak i mój dziadek Kazimierz Kmieciak byli rodzeństwem. W moim domu rodzinnym na ziemi opoczyńskiej była fotografia księdza Jana z pierwszych lat jego kapłaństwa. W dzieciństwie wiele słyszałem o jego poczynaniach charytatywnych. Mówiono mi, jak ks. Jan Zieja opiekował się ludźmi biednymi, jak żebracy podchodzili do niego, a on każdemu dawał co posiadał, że oddal ostatni płaszcz i sweter. Będąc uczniem III klasy szkoły podstawowej napisałem do niego pierwszy list. Pamiętam, tak mi odpisał: "Mój Chłopcze! Jeśli będziesz się dobrze uczył i dobrze sprawował, znajdziesz mnie w Warszawie. Tymczasem pozdrawiam Ciebie, Twych Rodziców i Rodzeństwo. Wszystkich w Rodzinie powierzam Sercu Bożemu". Przysłał mi obrazek Serca Bożego i książkę o świętym Stanisławie Kostce.

W czasie wojny w naszych stronach rodzinnych w małej wiosce w Lipinach powstała tajna szkoła, do dziś istniejąca jako rolnicza. Tam ukończyłem szkołę podstawową.

Po zakończeniu działań wojennych ks. J. Zieja przyjeżdżał do Lipin, zwykle na zakończenie albo na rozpoczęcie roku szkolnego. Odprawiał Mszę św. i głosił kazanie. Założycielka szkoły dr Helena Spoczyńska urodziła się w Lipinach i swoim uczniom mówiła, że tylko dzięki księdzu Ziei miała siłę i odwagę szkołę tę założyć. Będąc uczniem klasy piątej pojechałem z kuzynem Jakubem Zieją do Warszawy. Ksiądz J. Zieja był wtedy w sanatorium w górach i cel podróży nie był zrealizowany. Jako uczeń klasy siódmej sam pojechałem do Warszawy, by z ks. J. Zieją omówić sprawę wstąpienia do Niższego Seminarium w Niepokalanowie. Była akurat niedziela. W kościele Sióstr Wizytek na Krakowskim Przedmieściu odprawiało się nabożeństwo. Kazanie głosił ks. Zieja. Poznałem go. Pamiętam gesty jego rąk i niektóre słowa. Cytował wiersz Leopolda Staffa: "Idą gościńcem ludzie biedni... Jak zwie się wasza boleść sroga? Nie mamy Boga, Brak nam Boga!". Powitałem go w zakrystii. Poszliśmy na plebanię, gdzie w czasie obiadu przy stole było siedem osób. Rozmawiali. Na zadawane pytania bardzo nieśmiało odpowiadałem.

Ten dzień zapoczątkował moje kontakty z ks. Janem Zieją. Niższe seminaria zostały zlikwidowane. Ukończyłem szkolę zawodową i poszedłem do nowicjatu redemptorystów w Braniewie. Będąc klerykiem odwiedziłem go zaledwie kilka razy, ale listy pisałem dość często. Odpisywał mi krótko, ale w każdym liście była zawarta treść głęboka. W jednym liście napisał: "Czeka nas w Polsce wielka praca, wypadnie ona akurat na pierwsze lata Twego kapłaństwa". A w innych listach pisał: "Bożej i Ludzkiej Służebnicy Ciebie polecam". "Obyś był zawsze diakonem". "Trzeba nam zawsze służyć Bogu w ludziach".

Od dnia otrzymania święceń kapłańskich z ks. Janem Zieją z każdym rokiem spotykałem się coraz częściej. Nie tylko w Warszawie, ale i tam, gdzie przebywał w czasie wakacji: nad morzem, w okolicach Warszawy i w górach. W jego obecności kilka razy odprawiłem Mszę św. i z nim Mszę św. koncelebrowałem: w Drzewicy, Braniewie, Świnoujściu i w Warszawie. Ks. J. Zieja Mszę św. prawdziwie celebrował. Każde słowo wypowiadał z wielkim przeżyciem. Tego nie można opisać. Ludzie uczestniczący w tej Mszy św. doznawali jakiegoś głębokiego przeżycia i duchowego ukojenia. Rozmawialiśmy kilka razy na temat odprawiania Mszy św. Udzielił mi kilku praktycznych wskazówek, co pozwoliło mi bardziej doceniać Mszę św. i lepiej zrozumieć, że księdza winna cechować pokorna postawa, świadomość własnej niegodności i gotowość bezinteresownego służenia bliźnim.

Ks. Zieja, sam niezwykle uczulony na potrzeby bliźnich, proponował, by Mszę św. kończyć słowami: "Gdyby ktoś wiedział, że jakiś człowiek jest w potrzebie, niech to zgłosi do kancelarii parafialnej".

Jego bogactwem były zapłakane ludzkie oczy i skołatane serca.

Bardzo często długo rozmawialiśmy o Dekalogu. Z całą mocą podkreślał, że "piąte Boże przykazanie znaczyło kiedyś i nadal znaczy: nie zabijaj nigdy nikogo", że bardziej zdecydowanie należy bronić życia nie narodzonych, a matki otoczyć szczególną opieką.

Znana jest jego postawa w szerzeniu trzeźwości, zwłaszcza od chwili, gdy Polak został Papieżem. Rozsyłał listy, prosił, nawoływał, by zrezygnować z napojów alkoholowych i złożyć ofiarę nawet z własnych uprawnień w intencjach Papieża, by po świecie całym rozchodziła się wieść, "że Polak to człowiek mądry, trzeźwy i pracowity".

Po wypadkach radomskich ks. Jan Zieja za wszelką cenę chciał ulżyć ludziom skrzywdzonym i w tym celu stał się współorganizatorem KOR-u.

W roku 1972 ks. J. Zieja pojechał ze mną samochodem do Braniewa i przez kilka dni zamieszkał w klasztorze redemptorystów. Zwiedzał miasta i okoliczne wioski. We Fromborku odszukał kościół, w którym w czasie wojny przebywali Polacy wywiezieni przymusowo, a on był wśród nich. Kościół ten, zniszczony w czasie działań wojennych, został zamieniony na miejską ciepłownię i temu celowi nadal służy.

Ks. Zieja oparł ręce o jego mur i pochylony stal przez dłuższą chwilę. W Jego oczach pojawiły się łzy. Po chwili szeptem wypowiedział słowa: "Braciszku, to tu, to tutaj".
Opowiedział mi, jak on jako powstaniec warszawski, kapelan Armii Krajowej, pozostawił sutannę w Warszawie i zgłosił się dobrowolnie, by być wśród ludzi zesłanych tu do niewoli. Opowiadał, jak pewnego wieczoru po pracy przy kopaniu rowów komendant zwołał wszystkich i kazał położyć swoje dokumenty na stole. Z uwagą przeglądał dokument ks. Ziei, aż wreszcie zdenerwowany, zdziwiony, jakby zakłopotany powiedział: "To ty jesteś księdzem!". "Tak, jestem księdzem katolickim" - spokojnie odpowiedział ks. Zieja. "Kto cię tu przysłał, po coś tu przyjechał?" - pytał oficer niemiecki. "Sam przyjechałem, by pracować, przyjechałem dobrowolnie" - mówił ks. Zieja.

"Skieruję cię do lepszej pracy, znasz język niemiecki, będziesz pracował w kancelarii" - zdecydował komendant. "Dziękuję, tu chcę pozostać i pracować razem z tymi ludźmi" - powiedział Ksiądz. "To wracaj do nich!" - wrzasnął komendant. W nocy bocznymi drzwiami do kościoła wszedł żandarm z latarką elektryczną w ręce. Głośno zawołał: "Ciga, Ciga". Wszyscy wiedzieli, że tak Niemcy wymawiają jego nazwisko. Ks. Zieja pomyślał: "To już koniec". Wstał i wyszedł. Żandarm zapytał: "Czy ty jesteś księdzem?". "Tak, jestem księdzem" - odpowiedział.

Poszli do plebanii po księdza prałata, który wtedy pracował w katedrze fromborskiej. Tam oczekiwał komendant, który powiedział: "Księże prałacie, proszę zbadać, czy on jest księdzem". Rozpoczęła się długa rozmowa, padały pytania i odpowiedzi. Ksiądz prałat stwierdził na koniec: "Tak, on jest księdzem". Oficer wyznał: "Gdy ksiądz nie chciał przyjąć pracy w kancelarii, to wtedy chciałem księdza zastrzelić, ale jestem katolikiem i tego nie zrobiłem". Ks. J. Zieja powiedział: "Dziękuję, że mnie pan nie zastrzelił". "Czy chcesz odprawić Mszę św.?" - pytał ks. prałat. "Chcę, tak bardzo proszę, pozwólcie mi odprawić Mszę św." - powiedział ks. Zieja. W kaplicy zakonnej sióstr św. Katarzyny ks. Zieja odprawił Mszę św. w obecności księdza prałata, który powiedział: "Przyjdź jutro do katedry". Ks. Zieja w katedrze zjawił się bardzo rano. Ksiądz prałat zaproponował: "Jest tu ołtarz św. Stanisława Kostki, to może tam odprawisz Mszę św., to jest wasz święty". Ks. Jan Zieja przy tym ołtarzu przez kilkanaście dni odprawiał Mszę św. w języku łacińskim, a gdy front zbliżał się od wschodu, wszystkich przewieziono na zachód w okolice Berlina.

Po tej rozmowie weszliśmy do katedry. Ks. Zieja długo klęczał przed ołtarzem, w którym był Najświętszy Sakrament, a następnie podszedł do ołtarza św. Stanisława Kostki. Zwiedził katedrę i miasto Frombork. Pojechaliśmy do Braniewa, gdzie odbywał się odpust Podwyższenia Krzyża Świętego. Ordynariusz diecezji warmińskiej ks. bp Józef Drzazga przewodniczył Mszy św. koncelebrowanej. W refektarzu klasztornym rozmowy przeciągnęły się aż do wieczora.

W dniu następnym byliśmy w Krynicy Morskiej i w Nowej Pasłęce. W ostatnim dniu pobytu na ziemi warmińskiej ks. Jan Zieja w kaplicy odprawił Mszę św. i do redemptorystów wygłosił konferencję.

Ks. Jan Zieja snuł plany konkretnej pomocy Kościołowi i ludziom na Wschodzie. Na Białorusi w Pińsku mieszka jego bratanica Maria, która razem z nim przyjechała, gdy rozpoczynał pracę w Łahiszynie i w Pińsku, wchodząc pod jurysdykcję bpa Zygmunta Łozińskiego.

Częste i długie rozmowy z ks. Zieją spowodowały, że od 1971 roku wyjeżdżałem do krajów byłego ZSRR i obecnie przebywam na Białorusi, głosząc misje i rekolekcje tu i na Litwie.

Przyjeżdżając do kraju co kilka miesięcy odwiedzałem ks. Zieję. Zwykle, gdy wszedłem do jego pokoju, pytał mnie: "Braciszku drogi, co słychać w Kościele, co tam na Wschodzie, jak tam rozwija się życie religijne, jak tam żyją ludzie, jak wygląda Pińsk, jak katedra, jak moja parafia Łahiszyn?". Za każde odwiedziny był bardzo wdzięczny. Przy pożegnaniu zwykle mówi: "Idziemy do Boga!".

W ostatnich miesiącach swego życia z dnia na dzień był coraz słabszy. Mszy św. już nie odprawiał. Dopóki mógł, rano chodził do kaplicy sióstr zakonnych i uczestniczył we Mszy św.

W rozmowach najczęściej powracał do piątego Bożego przykazania, do Ziemi Świętej, do Rzymu, do Pińska i Łahiszyna.

Obsługiwała go do ostatniej chwili siostra Maria, a ksiądz kapelan przynosił mu Komunię Św.

23 października 1991 roku w Warszawie w kościele sióstr wizytek odbyło się nabożeństwo pogrzebowe za zmarłego ks. Jana Zieję. Prymas Polski odprawił Mszę św. W nabożeństwie uczestniczył prezydent Rzeczypospolitej, biskup polowy, kapłani, siostry zakonne, rodzina i jego przyjaciele. Żołnierze stali przy trumnie.

Odszedł Kapłan wielkiego formatu, uczestnik Powstania Warszawskiego, podpułkownik, który w testamencie prosi, by na Jego pogrzebie nikt nie przemawiał, ale by modlono się za Niego i "o pokój między narodami całego świata, a szczególnie o jedność braterską Polaków, Litwinów, Białorusinów i Ukraińców".

Doczesne szczątki ks. Jana Ziei złożono na cmentarzu w Laskach. Na pogrzebie nie byłem. W najbliższą niedzielę po pogrzebie w kazaniach głoszonych w Pińsku i Łahiszynie mówiłem o Zmarłym. Przekonałem się, że ludzie starsi wspominają tu ks. Jana Zieję jako "ciche dobro". Pamiętają, że nawoływał do mówienia prawdy i miłowania wszystkich ludzi.

Białoruś - Toruń, O. Jan Bartos CSSR


"Słowo Powszechne" 16-18 października 1992

Koszalin 2005 | www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek