Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

Ks. Jan Zieja
O Biedaczynie z Asyżu


Ożywczym wstrząsem rozchodzi się po całem chrześcijaństwie siedemsetna rocznica śmierci "biedaczyny z Asyżu" św. Franciszka Serafickiego.

Od 7 wieków ubożuchna Porcjunkula jest ogniskiem światła, ku któremu zwracają się oślepłe oczy i błagalnie wyciągnięte ręce "synów marnotrawnych". Duch zła, przerażony skutkami tego posłannictwa, jakie św. Franciszek przez wieki sprawuje, łowiąc dusze dla Królestwa Niebieskiego, próbuje i tu szkodzić sprawie Bożej - i ucieka się do właściwego mu rzemiosła - kłamstwa.
Ten sam, który w owe chwile kuszenia po poście, Jezusowym 40-dniowym chciał świętokradzko Chrystusa Pana na swą stronę przeciągnąć i przez to - jakby ukraść Bogu - Jedynego Syna - ten sam, który i dziś chce ukraść Chrystusa sprawie Bożej, bałamucąc naiwnych, i pod płaszczykiem ideałów Chrystusowych - rzeczy antychrysta czyni i bluźnierczo kładzie czerwoną rewolucyjną szmatę w Najświętsze Boskie ręce Jezusowe.
Ten sam duch zła czynił i dziś czyni próby, aby Franciszka ukraść Kościołowi: przeciwstawić ducha Franciszkowego duchowi Kościoła, zaprzeczyć Kościołowi tytułu Matki Franciszkowej.

Próby daremne - prawdzie ubliżające - antychrystowe sztuczki.

"Brat Franciszek", nazywający każdego kapłana katolickiego panem swoim - całujący w uniesieniu pokory ślady stóp kapłańskich na piasku pozostałe, zabraniający swym naśladowcom "braciom mniejszym" przemawiać do ludu bez pozwolenia miejscowego duszpasterza "choćby ten kapłan był prostaczkiem i nieuczonym" - odbywający kilkakrotnie pielgrzymki do Stolicy Apostolskiej z pokornymi prośbami w różnych sprawach (np. w tak niezwykłej i nieznanej dotychczas w praktyce Kurii rzymskiej - jak sprawa odpustu zupełnego w Porcjunkuli) - ten "brat Franciszek" miał dla kapłaństwa hierarchicznego i najwyższej Władzy Kluczów Piotrowych cześć głęboka w stopniu heroicznym.

Od siedmiu wieków posiać Biedaczyny jest jasna pieczęcią Ducha na dziejach wewnętrznych życia kościelnego, pieczęcią, po której dusze wątpiące poznają Prawdę i na łono macierzyńskie Kościoła wracają.
Wszystko mi się zawaliło: - tylko ten Biedaczyna jakąś nadludzką siłą zwraca mą myśl do Kościoła katolickiego i nie pozwala mi stanąć w odmętach zwątpienia.

To latarnia wielkiej, zbawczej Łodzi Piotrowej!

To postać z jasnego brzegu, na którym Chrystus chlebem swym posila zmęczonych rybaków, mozolących się na próżno przez noc całą!

Święta jest Matka, której łono i pierś, i ręka takiego Syna wychowały!

"Wierzę w święty Kościół katolicki" - wyznaje jeden ze ślepców uleczonych światłem znad Asyżu.

Przez Franciszka - do Chrystusa!

Ileż to dusz tą drogą szło i idzie, i będzie szło!
We wszystkich krajach i u nas odbędą się w tym roku wielkie uroczystości jubileuszowe.
Zjazdy, nabożeństwa, przemowy, wydawnictwa, zbieranie składek na budowę pomnika i odnowienie konwentu franciszkańskiego w Asyżu, a we Włoszech - okolicznościowe znaczki pocztowe, udział rządu w uroczystościach (sam Mussolini złożył hołd Biedaczynie: pierwszą cegiełkę pod pomnik kładzie, wydaje płomienną odezwę do narodu, dzień 4 października ogłasza świętem narodowym).

Naprawdę, jest się z czego cieszyć!

Jednak - "nie to jest radość doskonała!" - bo w tym wszystkim, niestety, mało jest ducha franciszkańskiego. Przeczytajmy żywot Biedaczyny i osądźmy, czy to nie jego głos mówi do nas mniej więcej tymi słowy: "W głębokiej skalnej studni złożono niegdyś ciało moje martwe i ciężarem murów trzech bazylik przygnieciono... A mnie się zdaje, że to żywego ducha mego tak zwaliskami głazów przyciśnięto i zduszono".

Więc słuchajcie i rozsądźcie!
Duszą mego ducha była Miłość.
Rozmiłowałem się był w Bogu, w Bogu nieskończonym.
Miłości wszystko wypełniającej - i we wszystkich tej Miłości dziełach.
Ale nie wierzcie tym, którzy mówią, że kochałem przyrodę, jej piękno - jej siły.
Kochałem tylko Boga - i każde Jego stworzonko: ziarnko piasku, kropelkę wody, okruszynę chleba, robaczka, ptaszynę, owieczkę, ogieniek, wiaterek, gwiazdeczkę, słoneczko - bo to wszystko stworzonka Boże, jako i ja: - braciszkowie moi i siostrzyczki, o które Ojciec niebieski dba tak, jako i o mnie.
Rozmiłowałem się bez miary i granic w tym robaczku ziemskim - w Panu moim Jezusie Chrystusie - ubogim i ukrzyżowanym i wszystko przebaczającym. I zrozumiałem, że być chrześcijaninem - to naśladować życie Jezusa Chrystusa i iść za tym Jego wołaniem: "Bądźcie doskonali, jako i Ojciec wasz niebieski doskonały jest".

I zacząłem poddawać się Bożemu tchnieniu, zacząłem pragnąć doskonałości - to znaczy, czułem się najnędzniejszym na ziemi stworzeniem Bożym i pragnąłem oczyszczenia. A Pan mię brał i czynił ze mną, co Mu się podobało: oczyszczał mnie, napełniał miłością, cierpieniem i radością. I pojąłem, że wolą Jezusową jest, aby do doskonałości wzywać wszystkich, a pójdzie za wezwaniem ten, kogo Pan natchnie, a dojdzie tak wysoko, jak mu Pan dozwoli.
I odczułem tak mocno, mocno - że człowiek na ziemi jest tylko przechodniem i pielgrzymem i że niczego na ziemi nie powinien nazywać swoim własnym, choćby coś z zezwolenia Bożego - doczesna "dzierżawą", a na mocy praw ludzkich - jego "własnością" było.
Rozmiłowałem się w tej opowieści Pisma, że pierwsi uczniowie Pańscy "niczego swoim nie nazywali" (choć to było ich własnością, przykazaniem Bożem ochranianą), ale z miłości ku bliźnim i w nadziei żywota przyszłego - wszystkiem dzielili się z bracią swą.
I dał mi Pan tę radość i łaskę, żem widział tysiące ludzi oddanych życiu rodzinnemu - a zachowujących szczere dobrowolne ubóstwo, ograniczających się w używaniu dóbr tego świata a chętnie opatrujących potrzeby biedniejszych od siebie, a czyniących to wszystko tylko z pragnienia naśladowania ubogiego Jezusa i osiągnięcia żywota wiecznego.

O ludzie, wolności i radości spragnieni! - Wolność i radość prawdziwa rodzi się z najzupełniejszego oderwania się od dóbr ziemskich. - Trudne do wiary? Przecież to Pan powiedział: "Błogosławieni ubodzy..."
"O jakże trudno wejść bogaczowi do Królestwa niebieskiego".
"Biada wam, którzyście nasyceni".
A Jan, poprzednik Pański, wzywając rzesze do pokuty, wolał: "Kto ma dwie koszule, niech da nie mającemu, a kto ma pokarm - niech podobnie uczyni".
O bracia! czyż możecie mieć spokój - żyjąc tak, jak dotąd?
Czyż słowa Jezusowe Was nie przerażają?
Radujcie się!

O słodkie szaleństwo Krzyża!

Stokroć więcej otrzymałem i żywot wieczny osiągnąłem!
Rozmiłowałem się był w tej Woli Jezusowej, aby nie tylko przykazanie "nie zabijaj" było zachowane, ale i to: "przebaczajcie, dobrze czyńcie tym, którzy was mają w nienawiści".
I na głos mój tysiące ludzi rzucało miecze krwi żądne, a gdy im wtykano je do ręki prawej, dając do lewej obietnicę judaszowskich srebrników - oni pokusę odepchnęli i śmiało wyznawali, że są uczniami Jezusa i krwią niczyją rąk swych plamić nie będą.
I zrozumiałem z łaski Pana, że nie ma na ziemi tak świętej sprawy, żeby jej mieczem bronić wolno było, skoro Piotr zganiony został za to, że mieczem chciał walczyć o Chrystusa. - A któraż wasza sprawa jest świętsza niż Chrystus? - powiedzcież!
Uczeń Jezusa może tylko dla Jego sprawy umierać, ale nigdy - zabijać.
Byłem też i ja na pobojowiskach - tam, gdzie w piaski pustyń syryjskich i egipskich wsiąkała krew rycerzy Krzyżowych i braci niewiernych: błogosławiłem konających - nie walczących - i opatrywałem rany ugodzonym mieczem lub strzałą.
I zdało mi się, że ta krew na darmo się leje - bo woda Jezusowa byłaby inna: - iść do braci niewiernych ze słowem pokoju, opowiadać im Chrystusa - i ponieść śmierć męczeńską.
I poszedłem!
O rozkoszy! dotąd pomnę!
Straże? Wrogie obozy? Nieprzyjaciele?
Przekreśliłem to wszystko Krzyżem świętym!
Dusze nieśmiertelne w braciach niewiernych!
To tylko!
Pokój wam!
Nie??? Jeszcze nie?
Kiedyż?

Ze smutkiem wspominacie, że na ulicach waszej stolicy polała się krew - "bratnia" krew...
A kiedyż ona z kaleczonych ciał ludzkich na polach walk ciekąca - "bratnią" nie była?!
Czy pod Grunwaldem? - nad Marną? - nad Wisłą? w Maroku? w Damaszku?
Powiedzcież!

Dlaczego boicie się całej Prawdy?
Dlaczego staliście się Żydami - uważającymi za braci tylko członków własnego narodu?
Dlaczego przekreśliliście słowa Pisma, że Ewa była "matką wszech żyjących?"
Dlaczego zapomnieliście, że odkąd "nowy Adam" - Jezus na Krzyżu przez "braci" przybity skonał, "nie masz już Żyda, i Greczyna i barbarzyńcy" - ale wszystko i we wszystkich - Chrystus?
Słyszycie głos Piotrowego następcy: Chrystus Królem.

Jeden Pasterz i jedna owczarnia, nie poprzegradzana płotami morderczych bagnetów ani egoistycznych, zazdrosnych i niesprawiedliwych kordonów celnych.
Siostra ziemia - podnóżek nóg Bożych - ma swe skarby i owoce dla wszystkich swych synów - wolnych i równych dzieci Bożych.
(Nie możemy się zgodzić na zapatrywania, które tu autor kładzie w usta sw. Franciszka. Nie masz żadnej analogii między tragedię dni majowych w Warszawie, a Grunwaldem czy Marną. Św. Franciszek nie był kosmopolitą, nie piętnowałby też obrońców Ojczyzny, napadniętej przez drapieżców, jako gwałcicieli miłości ewangelicznej - przyp. redakcji "Kroniki Diecezji Sandomierskiej").

"O ziemio! ty będziesz tak myślami bita,
Jak burzliwym oceanem,
Aż w polu zorzą owianem
Ostatni kłos twego żyta,
W chleb się braterstwa przemieni,
Który rozłamią z sobą przez lądy i wody,
Świata narody"
(Słowa M. Konopnickiej).

Boże! Czyż koniecznie ma dojść aż do "ostatniego kłosa"?
O bracia! nie nazywajcie mnie "wielkim Włochem", roznoszącym chwałę Italii po świecie całym.
Byłem człowiekiem, czułem się najmniejszym: człowiekiem, niegodnym braciszkiem wszystkiego, "co kwitnie, pełza, świeci i gaśnie".
I tyle!

A chwałę oddawałem tylko Bogu - i w Nim tylko miłowałem wszystkie Jego dzieła.

I dziś do was wołam: w sporach o rzeczy doczesne nie zatracajcie w sobie rzeczy wiecznej, Boskiej - człowieczeństwa, synostwa Bożego.
Nie czyńcie sobie bożyszcz z granic waszego państwa, ani z tej lub innej formy rządu, ani z języka, ani z obyczajów, ani ze sztandarów i znaków narodowych, "bo tego wszystkiego poganie pilnie szukają".
Czcijcie tylko Boga - Ojca was wszystkich, pomni na przykazanie: "Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną!"
A sztandarem i znakiem waszej wolności jest krzyż.
Innych znaków i sztandarów nie miejcie i nie czcijcie.
Nie pomniejszajcie Prawdy, która was oświeciła.

A nie zwijcie mnie założycielem zakonów żebrzących; bom braciom swym polecał pracą rąk zdobywać chleb powszedni - zastrzegłem jedynie, żeby za pracę swą nie brali żadnej zapłaty pieniężnej, jeno pożywienie lub coś z odzieży - i to nie jako zapłatę - ale jako przez Boga podany dar.
A gdyby bracia tak byli zajęci głoszeniem Ewangelii, że na pracę ręczną czasu by im nie starczyło - wtedy i tylko wtedy mogli się udać pokornie do "stołu Pańskiego" - po jałmużnę.
Nie rozsyłałem po świecie kwestarzy - ale apostołów, głosicieli pokuty, pokoju i miłości.
I "klasztorów" i konwentów, kolumnadami i malowidłami zdobnych, zakładać nie zamierzałem.
Zaślubiony Pani - Ubóstwu, pragnąłem odnowić w duchu Ewangelii całe chrześcijaństwo - jak to mi był polecił Pan: "Franciszku, napraw mój dom, który się wali".
Nie stawiajcie mi pomników z kamienia ani z cegły, ani z płótna, ani z zadrukowanego na moją cześć papieru. - Już dosyć ich mam. Chcę pomników żywych.
A ten mi pomnik wystawi żywy, kto prowadzony przez świętą Matkę-Kościół - modląc się - przyjmie wskazania świętej Ewangelii Jezusowej - i zacznie według niej żyć sine glossa, sine glossa, nie naginając jej słów jasnych i prostych do zapatrywań tego świata, który "w złem leży", nie oglądając się na to, co świat powie.

Zaufajcie Bogu! "Głupstwo i szaleństwo Ewangelii" mądrzejsze jest niż roztropność tego świata.
Świat przeminie i ci, co się go trzymają - zaginą. A Bóg trwa - i ci, którzy Mu zaufali, wiecznie żyć będą.

Mówiono, mówiono - a ja - Biedaczyna - Bogiem bogaty - takem się spodziewał - że Namiestnik Chrystusowy na ziemi - na wzgórzu Watykańskim więzień dobrowolny - w tym roku do ubożuchnej przybędzie Porcjunkuli, przeżegnawszy wszystkie na drodze przeszkody Krzyża znakiem.

Zabłysnęłaby nad Asyżem nowa zorza!
Wzmogłoby się światło ślepców leczące!
Duch mój tak był tego spragniony.
Jednak...
Podobno - nie nadeszła jeszcze godzina.
Nie skarżę się na to - nie!
Przecież wiem, że znak Pana mego
"Krzyż w złoto oprawiony
Zdobi królów korony.
Na piersi mędrców świeci się jak zorze,
Ale w serce wniść nie może".
Więc modlę się tylko,
"Ach oświeć, oświeć ich Boże!
albowiem wszystko jest marność,
blichtrem i próżnią,
potęga możnych,
a błogosławion Ci ten,
który w rzemiennem przepasaniu swojem, nie nosi złota, ni srebra,
lecz bosy, z odkrytą głową
idzie pomiędzy swą brać".
(Mickiewicz; Dziadów cz. III).




Ks. Jan Zieja. "Biedaczyna mówi... Kilka myśli z okazji jubileuszu franciszkańskiego". "Kronika Diecezji Sandomierskiej" nr 6/1926

Koszalin 2005 | www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek