Strona główna Życiorys Pisma ks. Ziei Relacje Artykuły Wydarzenia Kwartalnik Kontakt >>> |
Stefan Kullas Uniwersytet Ludowy w Wytownie i Orzechowie (fragmenty) Latem 1945 roku rodzice otrzymali od urzędu ziemskiego pismo informujące ich o przejęciu naszego gospodarstwa w Żelewcu przez Lasy Państwowe. W naszym domu planowano otworzyć leśniczówkę, która zresztą istnieje tam do dnia dzisiejszego. Ojcu przekazano dokumenty upoważniające go do zajęcia gospodarstwa rolnego na byłych ziemiach niemieckich. Jako, że wraz z dwoma braćmi już od maja mieszkałem w Niezabyszewie, rodzice postanowili także tutaj się osiedlić. I tak w sierpniu przeprowadzili się na jedno z opuszczonych gospodarstw na wybudowaniu wsi. Pierwszy rok przepracowałem na tym gospodarstwie, trzeba było je bowiem najpierw doprowadzić do porządku, gdyż po wysiedleniu poprzednich właścicieli do Niemiec zostało zrabowane i poważnie zniszczone. (...) Na początku listopada 1946 roku przeczytałem w "Tygodniku Katolickim" ogłoszenie o kursach dokształcających dla młodzieży męskiej na Uniwersytecie Ludowym w Orzechowie Morskim. Ksiądz Jan Zieja, proboszcz jednej ze słupskich parafii, zapraszał chętnych do wzięcia udziału w szkoleniu. Po moich negatywnych doświadczeniach w szkole oficerskiej w Łodzi, gdzie za przynależność do "niewłaściwej" organizacji podziemnej "Gryf Pomorski" byłem szykanowany i po kilkunastu dniach wróciłem do domu, ucieszyłem się, że znalazłem coś niepolitycznego. Ponadto znalem księdza Zieję z mądrych i ciekawych tekstów publikowanych w katolickich czasopismach, więc bez obaw zdecydowałem się zameldować na najbliższy kurs. Napisałem list i po tygodniu otrzymałem odpowiedż potwierdzającą moje zameldowanie oraz informację, że kurs zaczyna się 8 grudnia a przyjazd uczestników przewidziany jest od 5 grudnia. Wczesnym rankiem szóstego grudnia ojciec odwiózł mnie furmanką do Bytowa, a stamtąd pojechałem ciężarowym samochodem, który służył jako autobus, do Słupska. W Słupsku, zgodnie ze zleceniem, zgłosiłem się w Domu Matki i Dziecka, gdzie zjadłem obiad i czekałem na dalszą podróż. Późnym popołudniem jedna z pań tam pracujących odprowadziła mnie na dworzec skąd odjeżdżał samochód do oddalonej o 16 km wsi Wytowno. Tutaj w pomieszczeniach poewangelickiej plebanii mieściła się siedziba Uniwersytetu Ludowego, który istniał już od grudnia 1945 roku. Zanim jednak opowiem o swoim pobycie w Wytownie i Orzechowie, chciałbym kilka zdań poświęcić tej szczególnej instytucji, jaką był Dom Matki i Dziecka w Słupsku. Inicjatorem powstania takiego Domu był ks. Jan Zieja a kierowała nim Pani Aniela Urbanowicz. Dom Matki i Dziecka obejmował 5 lub 6 dużych, dwu- i trzypiętrowych budynków mieszkalnych w centrum miasta, o ile pamiętam na ulicy Zamkowej. Był azylem dla samotnych, kobiet w ciąży lub z dzieckiem. Kobiet zgwałconych i bezdomnych, bez środków do życia i możliwości zapewnienia dziecku odpowiedniej opieki. W latach 1946-1948 przebywało tam ponad 200 kobiet z całej Polski. Były to w większości bardzo młode dziewczyny, które porzucone przez najbliższą rodzinę, tutaj znalazły schronienie. Mogły pozostać jak długo chciały, miały też możliwość nauczenia się zawodu i znalezienia pracy. O ile wiem, był to jeden z pierwszych tego typu ośrodków w Polsce. Pani Aniela Urbanowicz, wtedy już wdowa, była od czasu okupacji blisko zaprzyjaźniona z Józefem Cyrankiewiczem i dzięki jego pomocy otrzymywała dodatkowe racje żywnościowe, opał na zimę oraz skromne wsparcie finansowe. Na marginesie dodam, że warto byłoby uczcić to bezinteresowne zaangażowanie Pani Urbanowicz i nazwać jej imieniem jedną z ulic miasta, w którym przez niespełna trzy lata dała schronienie pokrzywdzonym przez los kobietom i dzieciom. (...) Gdy po prawie godzinnej, uciążliwej podróży ciężarowym samochodem dotarłem wreszcie na plebanię w Wytownie, zostałem bardzo mile powitany przez ks. Zieję i panią Krystynę Żelechowską, dyrektorkę Uniwersytetu. Na miejscu zastałem czterech chłopaków, którzy tak jak ja zapisali się na kurs, a na drugi dzień przyjechało jeszcze pięciu innych. Pod wieczór dnia 7 grudnia wszyscy zasiedliśmy przy jednym długim stole do wspólnej kolacji. Było nas w sumie 10 słuchaczy, ksiądz Zieja, pani Żelechowska oraz 4 wykładowców: dr Anna Mieńkowska, Paweł Kolasiński i jego żona oraz Pan Stefanowski. (...) Następnego dnia rano rozpoczął się nasz kurs. Codziennie mieliśmy osiem godzin zajęć lekcyjnych, z każdym z wykładowców po dwie godziny. Pani dr Mieńkowska, autorka książki "Wiosna Ludów", nauczała nas historii społecznej i podstaw wiedzy o społeczeństwie. Pan Stefanowski wykładał historię polityczną, koncentrując się przy tym na wydarzeniach z 19 i początków 20 wieku. Pan Kolasiński prowadził zajęcia z matematyki i fizyki, a jego żona - z geografii oraz wiedzy o systemach gospodarczych i organizacji pracy. Natomiast ks. Zieja wykładał filozofię i teologię oraz przedmiot, który nazwał: nauka o życiu. Ponadto raz w tygodniu Pani Żelechowska, która przed wojną ukończyła w Warszawie studia ekonomiczne, miała wykłady na tematy społeczno-gospodarcze. Do naszej dyspozycji mieliśmy bardzo bogatą bibliotekę, w skład której oprócz przeważnie niemieckojęzycznych książek byłego pastora, wchodziły zbiory Pani Ruszczyc, przywiezione przez nią z Wilna, gdzie w okresie przedwojennym kierowała dużą biblioteką. (...) Wieczorami, po wspólnej kolacji długo dyskutowaliśmy z naszymi wykładowcami na przeróżne tematy. Wszyscy byliśmy bardzo żądni wiedzy i zadawaliśmy im wiele pytań. Oprócz ogólnych zagadnień filozoficzno-religijnych interesowały nas głównie aktualne problemy społeczno-polityczne. (...) Ze współuczestników szkolenia najbardziej polubiłem i później się zaprzyjaźniłem z niejakim Julianem (nazwiska nie pamiętam), nieco ode mnie starszym młodzieńcem ze wsi Sokółka na Suwalszczyźnie. Był indywidualistą i samoukiem, mądrym i bardzo ciekawym człowiekiem ze skomplikowanym życiorysem. W wieku dwóch lat stracił oboje rodziców i został przygarnięty przez wędrownych Cyganów. Z nimi objechał pół Europy i zawdzięczał im całe swoje wykształcenie, a także umiejętność czytania z ręki i twarzy oraz kładzenia pasjansów. (...) Na zakończenie pobytu każdy z nas musiał napisać dłuższe wypracowanie na dowolnie wybrany temat. Było to pewnego rodzaju podsumowanie tego, czego się przez te pięć miesięcy duchowego i intelektualnego kształcenia nauczyliśmy. Mnie w trakcie kursu najbardziej zainteresowały wykłady ks. Zieji na tematy filozoficzno-teologiczne i nie opuściłem żadnych jego zajęć. Ksiądz Zieja był bardzo oczytany i nie ograniczał się jedynie do przedstawienia filozofii katolickiej, lecz starał się nam przybliżyć także punkt widzenia świata przez inne religie. Zapoznał nas ze światopoglądem protestantów, buddystów, opowiedział o prawosławiu oraz o religii żydowskiej i muzułmańskiej, twierdząc, że wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami bo wierzymy w jednego Boga. Dzięki tym niesłychanie interesującym wykładom ks. Zieji, odkryłem wiele ciekawych książek, w tym m.in. filozoficzne rozprawy hinduskiego autora Rabindranath'a Tagore, które do dzisiaj chętnie czytam. (...) Nie powinno więc dziwić, że jako temat pisemnej pracy wybrałem pytania z dziedziny filozofii. Postanowiłem opisać czym jest dla mnie Bóg, co rozumiem pod pojęciem "czas" i jak definiuję "miłość". Przy czym nie ograniczyłem się tutaj tylko do uczucia między mężczyzną i kobietą, lecz potraktowałem "miłość" jako najistotniejszy element wiary chrześcijańskiej. Rozwinąłem nauki księdza, który głosił, że "należy miłować nawet swoich nieprzyjaciół", co wtedy, tak krótko po zakończeniu tej brutalnej wojny było szczególnie trudne do zrealizowania na codzień. (...) Przez jakiś czas gościła u nas znana przedwojenna pisarka, Ewa Szelburg-Zarembina. Założyła kółko teatralne i przygotowała z nami oraz młodzieżą ze Słupska spektakle poetycko-dramatyczne, które potem prezentowaliśmy w Słupsku i Ustce. W rezultacie częstych kontaktów z tą raczej drobną ale bardzo energiczną kobietą, zainteresowałem się tym co napisała. Do utworów dramatycznych nie miałem cierpliwości, ale wciągnęły mnie jej powieści: "Wędrówka Joanny" i "Ludzie z wosku". Muszę przyznać, że była to dla mnie, wtedy mało jeszcze doświadczonego czytelnika, raczej trudna lektura. Te dość obszerne utwory zawierają bowiem dużo wątków psychologicznych, sporo tam też motywów zaczerpniętych z wierzeń ludowych. Jednak z zaciekawieniem obie książki przeczytałem. (...) Pod koniec kwietnia 1947 roku kurs dla mężczyzn się zakończył i wszyscy rozjechali się do domów. Ja natomiast na prośbę księdza Zieji przejąłem funkcję kierownika gospodarczego ośrodka szkoleniowo-wypoczynkowego w Orzechowie Morskim. Ośrodek powstał w 1937 lub 1938 roku (istnieje do dzisiaj) z inicjatywy ewangelickiego pastora z Wytowna, który prowadził w nim kursy dokształcające dla młodzieży. Jest to właściwie takie małe osiedle położone nad samym morzem wśród sosnowych lasów, składające się z dwu większych budynków z pokojami dla gości, domu mieszkalnego oraz zabudowań gospodarczych. Do moich obowiązków należał nie tylko nadzór nad ośrodkiem, ale także wszelkie prace na gospodarstwie. Ponadto co najmniej raz w tygodniu jeździłem furmanką do Słupska po zakupy. Jak wiemy w tym okresie brak było wszystkiego, a najbardziej podstawowych artykułów żywnościowych, które otrzymywaliśmy na kartki. Jednak posiadanie kartek na przydział żywności nic zawsze gwarantowało, że się te rzeczy w magazynie otrzyma. Kiedyś przypadkiem spotkałem w Słupsku Pana Jana Kiedrzyńskiego, byłego komendanta powiatowego MO w Bytowie, którego znałem jeszcze z 1945 roku. Pracował w urzędzie miejskim i potem mi pomagał, gdy były problemy z wydaniem towaru. Zajęcia Uniwersytetu Ludowego, w maju rozpoczął się kurs dla kobiet, odbywały się na plebanii w oddalonym o 3 km Wytownie. Tam też jeszcze do września mieszkałem i codziennie dojeżdżałem rowerem lub pojazdem konnym do pracy w Orzechowie. (...) Stefan Kullas. DALEKA DROGA... WSPOMNIENIA 1930-1980. Cz. III "Lata 1946-1948 Wytowno, Orzechowo Morskie, Słupsk". Bochum 2001. Maszynopis. |
Koszalin 2005 |www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek |