Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

Jacek Moskwa
Ewangelia według księdza Zieji


Sto lat temu, l marca 1897 roku urodził się ksiądz Jan Zieja. Pamiętam jego 90. urodziny. Jakieś półtora roku wcześniej, na prośbę redakcji "Znaku", odwiedziłem go, aby nagrać jego wspomnienia. Pierwsze spotkanie rozrosło się do kilkudziesięciu godzin rozmów zarejestrowanych na taśmie magnetofonowej. Złożyła się z nich książka "Życie Ewangelią", której dwa wydania ukazały się później w paryskim wydawnictwie księży pallotynów "Editions du Dialogue". Powstawała ona jednak dosyć powoli. Tymczasem ks. Zieja stracił zupełnie wzrok. Nie bez obaw o jego stan ogólny (miał rozrusznik serca), lekarze zdecydowali się na zabieg usunięcia katarakty. l marca 1987 roku poszedłem do kliniki złożyć mu życzenia. U jego łóżka zastałem jeszcze bratanka księdza Zieji, oficera marynarki handlowej, który pływał na statku pod obcą banderą po Zatoce Perskiej, gdzie właśnie toczyła się wojna. Opowiadał, jak tam jest niebezpiecznie. Pielęgniarka zdjęła Ojcu Janowi opatrunek z oka. Cieszył się jak dziecko, po kilkunastu miesiącach zobaczył znowu, że za oknem pada śnieg. Rozgadał się, zaczął opowiadać o domu. Wspominał, że mieli w szufladzie taką księgę: "Żywot Pana Jezusa Chrystusa, Boga i Zbawiciela naszego przez Baltazara Opecia ze świętego Bonawentury przetłumaczoną", wydanie wileńskie. Spaliła się w roku 1919 razem z domem w rodzinnej wsi Osse w Opoczyńskiem. Tam, kilkanaście lat wcześniej, narodziło się jego powołanie. Zdziwiony poziomem wiedzy paroletniego chłopca z wiejskiej chałupy proboszcz powiedział jego matce: - "Ziejino, to dziecko trzeba uczyć na księdza" - Ojciec Jan miewał potem, jak sam opowiada, zachwiania wiary, ale nie powołania.

Świadek Dobrej Nowiny

Parę lat po tym spotkaniu szpitalnym, wraz z dyrektorem "Editions du Dialogue", nieodżałowanym ks. Zenonem Modzelewskim i jego prawą ręką p. Danutą Szumską, zastanawialiśmy się, jaki tytuł nadać rozmowom z Ojcem. Przypomniałem sobie wtedy, że jeden z fragmentów tego wywiadu-rzeki drukowaliśmy w "Znaku" jako "Życie z Ewangelią". - Dlaczego "z"? - zapytała Pani Danusia. - "Życie Ewangelią". I tak już zostało.

Nie potrafię sobie wyobrazić bardziej trafnego streszczenia tej biografii. Ksiądz Zieja życiorys miał bogaty, a jego dramaturgię kształtowała właśnie Ewangelia. Poznał ją w formie zeszytów sprzedawanych na warszawskiej ulicy za trzy grosze przez jakichś sekciarzy. To było coś więcej niż opowiadanie św. Bonawentury. "Autentyczne słowa Pana Jezusa tam są!" - po osiemdziesięciu latach wspominał ten wstrząs. - "Ewangelię cytatem tak, że potem już nie widziałem nic wyższego ponad nią i do tej pory nie widzę" - odczytywał ją bardzo prosto: żeby ludzie się wzajemnie miłowali. Społecznie - dodawał często. Tak jak w pierwszych gminach chrześcijańskich.

Seminarium skończył w Sandomierzu, a studia w Warszawie i Rzymie. Bezpośrednio z Ewangelii zaczerpnął jednak ów radykalizm przeżywany w duchu prawdziwie franciszkańskim. Groza wojny (1920 r.) uczyniła go radykalnym pacyfistą. Ewangelia i przykład Biedaczyny z Asyżu nauczyły umiłowania ubóstwa i służby ubogim. Nie ułatwiało mu to "kariery" w Kościele. Za mało ubóstwa znajdował w kapucyńskim nowicjacie i opuścił go po kilku dniach. Z kolei Laski Matki Czackiej, gdzie był pierwszym kapelanem, Laski bytujące wówczas w prawdziwej nędzy, okazały się dla niego zbyt zamknięte. Pozostał związany z tym wspaniałym środowiskiem, ale nigdy nie zagrzał tam dłużej miejsca. W Laskach jest pochowany w jednym grobie ze swoją matką, która tam umarła przed wojną.

Biskup sandomierski nie chciał mieć proboszcza, który gardzi tacą i odmawia przyjmowania opłat za posługi religijne. Wziął go dopiero do siebie ordynariusz diecezji pińskiej bp Zygmunt Łoziński, także kościelny nonkonformista. Ten etap życia Księdza Jana, związany z Polesiem, jest bardzo ważny. Miał tam swoje probostwo w Łachiszynie - katolickiej wysepce w morzu białoruskim i prawosławnym. Parafia przetrwała wojnę i czasy Związku Radzieckiego. Po wojnie przez długie lata pracował w niej ks. Stanisław Ryżko, którego wspomnienia właśnie się ukazały. Jego sąsiadem był natomiast ks. Kazimierz Świątek, w latach powojennych proboszcz pińskiej katedry. Podczas wizyt w Polsce ks. Świątek odwiedzał ks. Zieję - dużo o nim słyszałem. I oto ten właśnie ks. Kazimierz Świątek, wyniesiony przez Jana Pawła II do godności kardynalskiej, jest teraz - mimo przekroczonego wieku emerytalnego - arcybiskupem metropolitą mińsko-mohylewskim oraz administratorem apostolskim Pińska. Z niezwykłą energią odbudowuje katolicyzm na tej ziemi. (Dodajmy na marginesie, że w Pińsku ks. Zieja opiekował się rodziną Ryszarda Kapuścińskiego i zdaje się, że to on go ochrzcił.)

Po śmierci bpa Łozińskiego nowy ordynariusz piński, bp Bukraba, skierował ks. Jana Zieję do pracy z szarymi urszulankami Serca Jezusa Konającego. Ich założycielka, Matka Urszula Ledóchowska, otrzymała w darze folwark od znanej rodziny Skirmunttów z Mołodowa i postanowiła rozszerzyć na Polesie apostolsko-oświatową działalność swojego zgromadzenia. Szarym urszulankom pozostał ks. Jan Zieja wierny - z wzajemnością - aż do śmierci. Ostatnie dwadzieścia osiem lat życia spędził w ich warszawskim domu przy ulicy Wiślanej i tam właśnie, nad ranem 19 października 1991 r, na rękach jednej z nich - siostry Marii - zakończył swoją ziemską drogę.

Postać księdza Zieji zaznaczyła się bardzo wyraźnie w dziejach II wojny światowej. Był kapelanem oddziałów walczących w 1939 roku, potem Szarych Szeregów, Komendy Głównej Armii Krajowej i wreszcie batalionu "Baszta" w Powstaniu Warszawskim. Uczestniczył w akcji pomocy Żydom "Żegota". Jednocześnie prowadza konspiracyjne prace, przygotowujące powrót Polski na ziemie zachodnie. Po 1945 roku organizował tam - konkretnie w Słupsku - życie kościelne i społeczne. Wśród jego bliskich współpracownic z tego okresu są - bardzo blisko z nim związane - Aniela Urbanowicz i Krystyna Żelechowska. Bezpośrednio potem, sprowadzony do Warszawy przez kardynała Stefana Wyszyńskiego (przed wojną i w jej trakcie pracowali razem w Laskach), jest ks. Zieja rektorem warszawskiego kościoła Wizytek. Przyjaźni się, służy pomocą i radą ludziom tworzącym środowisko "Tygodnika Powszechnego" i "Znaku". Jerzy Zawieyski opisuje w swoich wspomnieniach, że to właśnie ks. Zieja go nawrócił. Lata sześćdziesiąte, już emerytalne, to okres intensywnej pracy pisarskiej, m.in. wtedy właśnie przetłumaczył "Drogowskazy" Daga Hammarskjoelda.

W pobieżnym streszczeniu tej bogatej biografii umyka jednak jej najważniejszy rys - szczególny nonkonformizm, pełny cywilnej odwagi. To on każe ks. Zieji podejmować w okresie międzywojennym głośne akcje kontestacyjne, jak piesza wyprawa do Rzymu bez paszportu - protest przeciwko istnieniu granic. To on każe przyjaźnić się - ba, w pewnym sensie patronować - środowisku lewicy ruchu ludowego: "Wiciom" (nie bez powodu posądzonym o silny antyklerykalizm) i Uniwersytetom Ludowym Ignacego Solarza. W czasach dominującego antysemityzmu ks. Zieją manifestował swoją przyjaźń do Żydów. W dramatycznym roku 1953 jako jedyny skrytykował z ambony postawę Episkopatu wobec internowania kardynała Wyszyńskiego. Potem także Prymasowi mówił w oczy rzeczy niewygodne i gorzkie, za co został niezwykle surowo potraktowany. I wreszcie ostatni epizod działalności publicznej - członkostwo i czynny udział w Komitecie Obrony Robotników, walczącym pokojowymi środkami z systemem komunistycznym o elementarne prawa człowieka, ale tak przecież wewnętrznie zróżnicowanym. Wszystko to sprawiało, że ks. Jan Zieja był dla niektórych kręgów katolickich postacią kontrowersyjną. On sam łączył jednak swój bunt z wiernością i miłością dla Kościoła. Tę dwoistość także wziął od Świętego z Asyżu. Już w 1926 r., w swoim programowym artykule "Biedaczyna mówi...", podkreślał, że "...święty Franciszek miał dla kapłaństwa hierarchicznego i najwyższej Władzy Kluczów Piotrowych cześć głęboką w stopniu heroicznym".

Nauczyciel dojrzałego sumienia

Franciszkańskie było u niego również całkowite odrzucenie przemocy. Po doświadczeniach kampanii roku 1920, kiedy był świadkiem okrutnych rzezi, ks. Zieja doszedł do wniosku, że przykazanie "Nie będziesz zabijał" obowiązuje w sposób bezwzględny. Przekonanie to wzmocniły jeszcze tragiczne wydarzenia zamachu majowego roku 1926 i ówczesnych walk bratobójczych. W ostatnich latach życia jego myśli i uczucia skoncentrowały się prawie całkowicie wokół Dekalogu, zwłaszcza wokół zawartego w przykazaniu piątym zakazu zabijania. Można powiedzieć, że było to w jakimś stopniu jego obsesją. Pisywał nawet w tej sprawie listy do Jana Pawła II, prosząc, aby Papież całą mocą swojego autorytetu oświadczył, że piąte przykazanie ma być przestrzegane bez żadnych wyjątków. Jeszcze w 1985 roku wyszła spod jego pióra utopijna odezwa, w której domagał się całkowitego i bezwarunkowego rozbrojenia Polski. A przecież ksiądz Zieja był kapelanem walczących we wrześniu 1939 r., kapelanem żołnierzy AK i powstańców warszawskich. Spowiadał młodych ludzi - między innymi przyszłych bohaterów "Kamieni na szaniec" - którzy prosto od niego szli zabijać innych. Wielu przyjaciół pytało go o ten tragiczny dylemat. Odpowiedź Ojca Jana można określić jako koncepcję sumienia dojrzewającego do przyjęcia prawdy i odpowiedzialnego w swoich decyzjach. Oto co powiedział w jednej z naszych rozmów: "Każdy człowiek musi tutaj wybierać za siebie. Nikt nie może mu dyktować; on sam ma podjąć decyzję. Chrystus mówi: Kto może pojąć, niech pojmuje. Wzywał nas i wyraźnie pokazywał drogę, jaką sam szedł. Chce, abyśmy nią szli. Dla mnie - ja tak przyjąłem - jest to droga wyrzeczenia się przemocy, wierności temu Boskiemu przykazaniu Nie będziesz zabijał jako Nie zabijaj nigdy nikogo. We mnie tak to stanęło, ale widzę, że u innych - biskupa Łozińskiego na przykład, który jest kandydatem na ołtarze - ta sprawa inaczej wyglądała. Muszę uszanować sumienie każdego człowieka. Każdy odpowiada za siebie, tak samo jak ja. Kiedy się bierze Ewangelię i wszystko zestawi razem, nie tylko jedno zdanie, czy jakieś powiedzenie, ale całość, zostaje właśnie to: ty odpowiadasz i on odpowiada. Ty inaczej, on też inaczej, ale wszyscy odpowiadamy przed Chrystusem, jak Go zrozumieliśmy".

Ojciec Jan, lepiej niż wiele osób jego stanu, pojmował prawdy, że rozstrzygnięć ludzkiego sumienia nie można zadekretować. Postawa taka nie miała jednak nic wspólnego z moralnym relatywizmem. W swoich osobistych wyborach był bardzo rygorystyczny, chciał tego od innych. Ewangelię traktował dosłownie. Wiedział jednak, że trzeba ją realizować w ludziach, a nie ponad ludźmi. Tak właśnie mówił: "Królestwo Boże rośnie w nas". Nikt go również nie nazwie fundamentalistą, także dlatego, że był przeciwnikiem wszelkiej "wyznaniowości" w życiu publicznym.

Kapłan na nowe czasy

Kiedy śledzi się ewolucję Kościoła katolickiego od początku Soboru Watykańskiego II, a zwłaszcza w okresie obecnego pontyfikatu, uderza prekursorski charakter wielu idei Ojca Jana. Oparcie wszystkiego na Ewangelii jest przecież bardzo zbieżne z Nową Ewangelizacją Jana Pawła II. Właśnie w tych dniach wszystkie rodziny rzymskiej diecezji otrzymują od Papieża broszurę z tekstem Ewangelii według św. Marka. Bliskie głównemu nurtowi refleksji ks. Zieji jest odczytanie przez Jana Pawła II Ewangelii w duchu obrony każdej ludzkiej egzystencji, najpełniej wyrażone w encyklice zatytułowanej - no właśnie! - "Ewangelia życia". Bardzo współczesny był także szeroko pojmowany przez Księdza Jana ekumenizm, obejmujący nie tylko wszystkie wyznania chrześcijańskie, ale - może przede wszystkim - Żydów, a także wyznawców islamu. Pamiętam jego wzruszenie na wiadomość o pierwszej w dziejach wizycie Papieża w rzymskiej synagodze (13 kwietnia 1986) i również bezprecedensowym przemówieniu do młodych muzułmanów na stadionie w Casablance (19 sierpnia 1985). Co by powiedział słysząc, że Papież chce uczcić jubileusz roku 2000 z innymi spadkobiercami Abrahama w Ziemi Świętej? W jego skromnym pokoju wielkie zdjęcie Jerozolimy wisiało obok krzyża i wizerunku Matki Bożej. Oczywiście, w przypadku Ojca Świętego trudno mówić o bezpośredniej inspiracji. Z tego co wiem, Karol Wojtyła tylko raz słuchał nauk księdza Jana Zieji, jako biskup-nominat, podczas rekolekcji dla Episkopatu Polski na Jasnej Górze.

Inne idee tak mu bliskie: miłość ubogich, wyrzeczenie się dóbr materialnych i przemocy, czekają - wierzę - na swój rozkwit w Kościele przyszłości. Nie w politycznej formie kolejnej odmiany chrześcijańskiego socjalizmu czy naiwnego pacyfizmu, ale radykalnej opozycji wobec kierunku, jaki przyniosła współczesna cywilizacja. Ksiądz Zieja był u schyłku swego życia kapłanem dosyć staroświeckim, jak na dziewięćdziesięciolatka przystało. Poza domem nie pokazywał się bez sutanny, którą nazywał suknią. Mimo to wydaje się bliższy przyszłości, niż wielu księży w garniturach, a nawet krawatach.

Przyjaźnił się z tak wieloma osobami, które są obecnie kandydatami na ołtarze: założycielami Lasek Matką Elżbietą Czacką i Ojcem Władysławem Korniłowiczem, założycielką Szarych Urszulanek - Matką Urszulą Ledóchowską, twórcą niemieckiego Związku Białego Krzyża oraz Instytutu Chrystusa Króla, późniejszym męczennikiem czasów nazizmu, ks. Maxem Josefem Metzgerem, bpem Zygmuntem Łozińskim, ks. Stefanem Wyszyńskim, Prymasem Tysiąclecia. Opowiadałem o nim kiedyś watykańskiemu dostojnikowi, na co dzień kierującemu pracami Kongregacji do Spraw Kanonizacyjnych. Mówiłem, że znałem człowieka, którego wielu bliskich znalazło się w ręku zainteresowania tej dykasterii. Zadano mi pytanie: a co się robi w jego sprawie? Ks. Jan Zieja nie założył żadnego zgromadzenia. Pamiętają o nim Szare Urszulanki. Pozostali mu wierni kombatanci Szarych Szeregów i "Baszty". Ufundowali tablicę, która w setną rocznicę urodzin, l marca br. o godzinie 18, została odsłonięta w warszawskim kościele Sióstr Wizytek. Jeden z nich napisał do mnie z tej okazji: "On w czasie wielogodzinnych rozmów uczył mnie poznawać Prawdę, Dobro, Piękno, istotę Miłości, którą jest nie uczucie, ale pragnienie i umiejętność służby człowiekowi". Wspomina go wielu księży i zaprzyjaźnionych intelektualistów, członków przedwojennej Akcji Katolickiej, którą organizował, także zwykłych ludzi. Wszyscy oni nieuchronnie odchodzą. Dlatego przy tej okazji - razem z redakcją "TP" - chcielibyśmy poprosić Czytelników: Zbierzmy chociaż okruchy. Jeśli pamiętacie księdza Jana Zieję, napiszcie pod adresem "Tygodnika".


Jacek Moskwa. "Ewangelia według księdza Zieji". "Tygodnik Powszechny" Nr 10/1997

Koszalin 2005 |www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek