Strona główna
  Życiorys

  Pisma ks. Ziei
  Relacje
  Artykuły
  Wydarzenia
  Kwartalnik
  Kontakt >>>
  


  


  

Z o. Janem Bartosem, redemptorystą, krewnym ks. Jana Ziei, rozmawia s. Janina Sabat
Pod jego modlitewnym zasięgiem


S. JANINA SABAT: - Jakie pokrewieństwo łączy Ojca z księdzem Janem Zieją?

O. JAN BARTOS: - Mama ks. Jana Ziei i mój dziadek, byli rodzeństwem - siostrą i bratem. Dla ks. Ziei byłem więc siostrzeńcem, a on dla mnie - wujkiem.

- Jaką rolę w życiu Ojca odegrał ks. Zieja?

- W moim rodzinnym domu od dzieciństwa widziałem jego fotografię. Mówiono mi kim on jest, mówiono mi o jego pracy charytatywnej, że spieszy ludziom z pomocą, że jest to wprost idealny kapłan, że takich księży potrzebujemy. Ja to wszystko słyszałem od moich rodziców i dziadków bardzo wcześnie. Gdy chodziłem do trzeciej klasy szkoły podstawowej napisałem do ks. Ziei list do Warszawy, na co odpowiedział mi, przysyłając książkę o św. Stanisławie Kostce. Już w szkole podstawowej nurtowała mnie myśl, by zostać księdzem. Po ukończeniu klasy ósmej, odwiedziłem Księdza w Warszawie, by wspólnie napisać podanie do Niepokalanowa o przyjęcie mnie do małego seminarium. Kiedy zostałem kapłanem, kontakty były coraz częstsze, zwykle ja odwiedzałem ks. Zieję w Warszawie. Jestem przekonany, że moje powołanie w jakiś sposób było kształtowane pod jego modlitewnym zasięgiem.

- Jak ojciec wspomina rozmowy z ks. Zieją?

- To były rozmowy, które mnie zawsze umacniały, podnosiły na duchu. Każda rozmowa zaczynała się od zasadniczego pytania: "Co słychać w Kościele drogi braciszku?". Do każdej rozmowy bardzo się przygotowywałem. Spotykałem u niego wielu ciekawych ludzi. Wszystko co leżało mu na sercu, przekazywał mi, prosząc by to kontynuować. Rozmowy z Księdzem wpłynęły na moją decyzję wyjazdu do byłego Związku Radzieckiego z posługa kapłańską. Ks. Zieja szukał konkretnej formy pomocy Polakom na Wschodzie. I tak wzbudził we mnie to pragnienie. Zanim wyjechałem udaliśmy się razem do prymasa Stefana Wyszyńskiego, który udzielił mi jurysdykcji i błogosławieństwa.
Po raz pierwszy udałem się 2 lipca 1969 roku do Wilna, a potem była Białoruś, Ukraina. Swoją pracę kapłańską wykonywałem na początku w ukryciu. Dopiero po 1987 roku mogłem pracować oficjalnie. Potem dojechali księża redemptoryści i zaczęliśmy głosić misje święte, najpierw w Grodnie, później w Leningradzie i w Rydze. Od 1993 roku objąłem oficjalnie parafię w Wołpie na Białorusi, gdzie przebywałem aż do 10 listopada 1998.

- Co jeszcze ojciec przejął od ks. Ziei?

- Byłem tak wpatrzony w ks. Zieję, że każdą myśl, którą mi podsunął, natychmiast wcielałem w czyn. Pod wpływem rozmów z Księdzem podjąłem decyzję i stałem się członkiem Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego. Byłem wiele razy na szkoleniu w Zakroczymiu u ojców kapucynów. I ten problem pijaństwa, alkoholizmu, poznałem jeszcze bardziej poprzez studia na KUL-u. Napisałem pracę magisterską zatytułowaną: "Polskie kaznodziejstwo trzeźwościowe w latach 1945-1975". Cała ta problematyka pojawiła się w moim życiu dzięki inspiracji ks. Ziei. Wspomnieć tu należy między innymi o jego orędziu zamieszczonym w "Tygodniku Powszechnym" z 28 stycznia 1979, w którym wzywa do trzeźwości oraz o apelu z 1981 roku, w którym proponuje, aby w rocznicę Ślubów Jasnogórskich 26 sierpnia Prymas Polski ogłosił ogólnonarodowe powstanie przeciw pijaństwu. Apel ten jako formę duchowego testamentu rozesłał do 100 adresatów. Ja sam, przez 14 lat byłem prowincjalnym referentem do spraw kościelnej działalności trzeźwościowej. Powstała grupa misjonarzy - redemptorystów, którzy przeprowadzili misje i rekolekcje trzeźwościowe w diecezji sandomierskiej, łomżyńskiej, dawnej lubaczowskiej jak również w warszawskiej. A także razem z ojcami kapucynami (w formie rekolekcji trzeźwościowych) w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Rekolekcje te głoszono przez okres 3 lat.

- Cóż było tak fascynującego w osobie ks. Jana Ziei?

- Jego skrajne ubóstwo, rozmodlenie, jego szacunek dla człowieka. On nie odróżniał czy to jest Żyd czy Cygan, wierzący czy niewierzący, partyjny czy bezpartyjny - to jest człowiek i tego człowieka trzeba ratować. I on mi to wpajał i mówił wiele razy, że najdoskonalszym obrazem Boga w świecie jest człowiek. Największym bogactwem dla każdego narodu jest człowiek i tylko człowiek.
Mam pragnienie by dotrzeć do Drzewicy, do jego rodzinnej parafii - pierwszej parafii, w której był wikariuszem - oraz wszędzie, gdziekolwiek będę głosił rekolekcje, by przybliżać sylwetkę ks. Jana Ziei. Myślę, że każdy kleryk w seminarium, który chce być dobrym księdzem powinien poznać osobę ks. Ziei. W moim przekonaniu to idealny kapłan na nowe czasy trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa.

- Dziękuję za rozmowę.


Z inicjatywy ks. Jana Bartosa i ks. Jana Giriatowicza w kościele pw. św. Jacka podczas rekolekcji adwentowych powstała lista wiernych, którzy chcą się zwrócić do bp. ordynariusza Mariana Gołębiewskiego o wszczęcie procesu informacyjnego dotyczącego wyniesienia na ołtarze ks. Jana Ziei, pierwszego powojennego duszpasterza Słupska i okolic.


O. Jan Bartos, urodzony 13 czerwca 1936 roku, jako pierwszy z zakonu redemptorystów w 1969 roku rozpoczął działalność misyjną wśród Polaków na Wschodzie. Najpierw prowadził misje w sposób konspiracyjny, później jawny i oficjalny jako proboszcz. Obecnie mieszka w Polsce, lecz nadal wyjeżdża na Litwę, Białoruś i Ukrainę.


"Pod jego modlitewnym zasięgiem". Z o. Janem Bartosem, redemptorystą, krewnym ks. Jana Ziei, rozmawia s. Janina Sabat. "Gość Niedzielny - Wierzę". Koszalin-Kołobrzeg, styczeń 2002

Koszalin 2005 |www.zieja.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek